Już w powyborczy poniedziałek partia Kohla rozsypała się. CDU zbyt długo była nastawiona na jednego człowieka, który trzymał ją w garści, wsłuchując się w nastroje dołów partyjnych, ale też bezpardonowo dławiąc każdy odruch buntu i żywszej myśli. Kohl nie tolerował żadnych struktur poziomych, żadnej zasadniczej dyskusji programowej. Kto ją próbował narzucić, był odsuwany na boczny tor; lista jest długa: Heiner Geissler, Richard von Weizsäcker, Lothar Späth, Kurt Biedenkopf, Rita Süssmuth, a z młodszych - Friedbert Pflüger... Ten system działał, jak długo Kohl wygrywał i zapewniał chadekom władzę. Załamał się, gdy wybiła godzina duchów. Wtedy zaczęły spadać głowy. Natomiast głos podnieśli "młodzi dzicy", przyduszeni wiosną na zjeździe CDU przez stary aparat partyjny, który wolał jeszcze raz postawić na Kohla jako wypróbowanego "bojowego rumaka", niż zaryzykować zmianę personalną i wygraną pod innym przywódcą.
Brytyjskim konserwatystom zamiana Margaret Thatcher na Johna Majora przedłużyła okres władzy. Niemieccy chadecy nie odważyli się dokonać roszady, choć z Wolfgangiem Schäuble jako rywalem Gerhardowi Schröderowi nie poszłoby tak łatwo.
Od dwóch tygodni CDU się odnawia. Na razie pod zastępczym kierownictwem Wolfganga Schäuble i Volkera Rühe, którzy natychmiast skręcili w lewo, ponieważ tylko w centrum zagarniętym przez SPD, a nie na prawicy, można będzie łowić głosy. Zaledwie tydzień po klęsce chadecji w dawnej NRD Schäuble ostentacyjnie zapowiedział otwarcie CDU dla byłych funkcjonariuszy partii Ericha Honeckera, czym zaskoczył wszystkich, którzy uwierzyli idiotycznej kampanii wyborczej przeciwko "czerwonym skarpetkom" - a więc postkomunistom z PDS. "Pedeesiakom" to jak widać nie zaszkodziło, a CDU pokazała tylko, że nie czuje "wschodniej duszy".