W sercu Warszawy nieopodal Teatru Wielkiego obejrzeć można ruiny imperialnego banku Rosji. Pozostawiono je dla uczczenia Powstania Warszawskiego, lecz do współczesnego Rosjanina stare mury przemawiają inaczej: – Ta budowla przed stu laty świadczyła o potędze ówczesnego imperium, dziś jej ruiny dobrze obrazują stan rosyjskiego biznesu w Polsce – mówi Marina, 47-letnia Rosjanka, która w suterenie przylegającej do ruin kamienicy prowadzi klub Zakręt. Mały lokal przypomina bardziej barek dworcowy niż restaurację, ale pracownikom pobliskich central banków BRE i Citi plastikowe sztućce i cerata zamiast obrusów nie przeszkadzają. W porze obiadowej przychodzą na syberyjskie pierogi z mięsem – pielmienie. W stolicy jest kilka luksusowych restauracji z podobną kuchnią, ale tylko Zakręt ma rosyjskiego właściciela.
Rosjanie od lat inwestują na Cyprze, w Londynie, na Florydzie, ale nad Wisłą jakoś nie mogą się odnaleźć. Marina, uśmiechnięta, siwa kobieta przy kości, nie narzeka na złe traktowanie, bo dawno się w Polsce zadomowiła. Przyjechała w końcu lat 70., gdy wyszła za mąż za polskiego inżyniera, który w ZSRR budował rurociąg Przyjaźń. Bez takich rodzinnych związków byłoby jej dużo trudniej.
Piliśmy wódkę, piekliśmy barany
Pomimo że towarzysz Edward Gierek „wieczną przyjaźń z ZSRR” z pomocą posłów wpisał nawet do konstytucji PRL, związki gospodarcze między obydwu bratnimi krajami nie były aż tak silne, jak wynikało z ówczesnej propagandy. Słynna, nagłaśniana współpraca polskich i radzieckich przedsiębiorstw sprowadzała się zazwyczaj do handlu, rzadziej kooperacji. Częściej jednak kończyła się na wymianie delegacji partyjnych, związkowych i grup wczasowych. – Było bardzo przyjemnie, zwłaszcza zanim wprowadzono prohibicję.