Albańczycy mają nadejść dzisiaj, uchodźcy z Kosowa mają zjawić się pod wieczór, tysiąc Albańczyków lada chwila stanie pod bramami miasta - powtarzał pan Trąba i w geście o niejasnej wymowie łapał się za głowę.
Istotnie, wiadomość, iż kilkuset uchodźców albańskich ma przybyć do Wisły sprawiła na nas, starych wiślanach, niemałe wrażenie. Wychodziliśmy z domów i spoglądaliśmy ku Przełęczy Salmopolskiej, na razie szosa była pusta, jedynie niskie chmury powoli sunęły poboczami, nad starą studnią wiatr unosił plakat zapowiadający artystów z Warszawy.
- Albańczycy mają nadejść dzisiaj - powtórzył pan Trąba.
- Panie Trąba, niechże pan powściągnie swą kiczowatą skłonność do co najmniej dwuznacznych parafraz poetyckich - zniecierpliwienie było w głosie pana Naczelnika - wojna jest, trzeba ludziom pomóc.
- Poza tym przecież to ogromna szansa dla miejscowości - ożywił się młody Kohutek - domy wczasowe puste stoją...
- Nie wiem, czy panowie wiecie - pan Trąba istotnie zaniechał recytacyjnej tonacji i mówił rzeczowo - nie wiem, czy panowie wiecie, że przed wojną Wiślański Związek Pensjonatów wykazywał, by tak rzec, wyłącznie chrześcijańskie preferencje. Dawne to czasy, dawni ludzie, ale w dzisiejszej inicjatywie naszych hotelarzy otwierających podwoje dla ofiar wojny europejskiej widzę też mityczny gest oczyszczenia. To jest istotnie piękne.
- Bardzo, bardzo jest pięknie - w oczach Kohutka zapłonęły osobliwe ognie - przyjadą tutaj, osiedlą się, zagospodarują, zaczną pracować, dzieci zaczną grać w piłkę, mężczyźni będą mieli czas, by otrząsnąć się po trudach exodusu, zagubione, uciemiężone Albanki trzeba będzie wesprzeć...
- Kohutku - powiedział przeciągle pan Naczelnik - do Wisły przybędą wyłącznie starcy i dzieci, tak zostało postanowione celem wzmożenia charytatywności naszej.