Archiwum Polityki

Dwaj panowie K.

Kolejne wybory prezydenckie odbędą się, nawet gdyby nikt nie miał na nie specjalnej ochoty. Z otoczenia urzędującego prezydenta słychać nieoficjalnie, że prawdziwym marzeniem Aleksandra Kwaśniewskiego jest pewna międzynarodowa instytucja sportowa. Marian Krzaklewski wcale nie wydaje się być wzruszony troską własnej partii, by już teraz zadeklarował, że będzie kandydował (wezwał go do tego w ubiegłym tygodniu Janusz Tomaszewski w imieniu RS AWS). W Unii Wolności głośno myśli się o niepolitycznym kandydacie - raczej pisarzu i moralnym autorytecie niż politycznym bojowniku. Tak więc w letniej atmosferze zaczyna się długi bieg do prezydenckiego pałacu, ekskluzywnej łazienki po Lechu Wałęsie i zaszczytu bycia przywódcą wszystkich Polaków. Czy jest to jednak bieg po władzę, czy raczej po pewne symbole, z którymi kojarzy się to stanowisko?

Tak na dobrą sprawę jest to jedno z ważniejszych pytań na najbliższe półtora roku.

W porównaniu z poprzednimi wyborami zmieniło się bowiem prawie wszystko. Przede wszystkim konstytucja, która odsyła rojenia o systemie prezydenckim w Polsce do lamusa. Po drugie, jeżeli uznać sondaże opinii publicznej za wiarygodne źródło, trup komunizmu wbrew prawom biologii, a zgodnie z psychologią ludzkiej pamięci, cuchnie coraz słabiej. Popularność Aleksandra Kwaśniewskiego łamie podział na elektorat pro- i antykomunistyczny. Większości Polaków podoba się prezydent uśmiechnięty, z rzadka wtrącający się w trud codziennego rządzenia, delikatnie manifestujący swoje ideologiczne i światopoglądowe opinie i często brylujący na międzynarodowych salonach. Nawet jeżeli prawda jest inna i prezydent Kwaśniewski twardo broni swoich wpływów w strukturach państwa, ani o jotę nie zmieniając poglądów, to ważniejszy jest prezydencki image niż faktyczna materia, z której ten obraz jest tkany.

Wyborczy sukces SLD i Kwaśniewskiego z 1995 r. jest z dzisiejszej perspektywy mniej istotny niż fakt, że żadna z ówczesnych obaw nie potwierdziła się. Mimo monopolu władzy ustawodawczej i wykonawczej postkomuniści nie zawrócili z żadnej ze strategicznych dróg polskiego rozwoju. W aspekcie międzynarodowym utrzymali kurs na NATO i Wspólną Europę; zaakceptowali wolnorynkowy kurs gospodarki; nie skaleczyli żadnej z kardynalnych w demokracji wolności. By zrozumieć, jak było to wówczas nieoczywiste, wystarczy przypomnieć sobie opublikowane po wyborach obawy i lęki Adama Michnika, skądinąd dzisiaj gorącego sprzymierzeńca tej prezydentury. Oznacza to, że w wyborczej kampanii nikogo nie da się skutecznie straszyć wampirem "Kwasulą" lub hasłem o krwiożerczych postkomunistach, którym marzy się recydywa PRL.

Polityka 20.1999 (2193) z dnia 15.05.1999; Kraj; s. 22
Reklama