Bzdura, mówię, te są tak trudne, że normalny maturzysta ich za Boga nie ugryzie. Podobno prawdziwe przecieki mają być po północy. Wreszcie – są. Podaje je ktoś, kto, jak twierdzi, ma matkę – kuratora oświaty. Rzucam okiem, wyglądają jak przepisane ze spisu treści jakiejś rozprawy doktorskiej. Pudło. Odstępujemy od komputera.
Już od tygodni odgrzewamy zaliczone w ciągu lat ubiegłych lektury z polskiego. Wciąż nie mogę wyjść ze zdumienia, że dla mojego syna i jego kolegów lektury są ciężką pańszczyzną. Wszelkie Nasze Szkapy i inne Janki Muzykanty traktowane są jak historyczne gnioty. Trzeba zaliczyć, żeby wiedzieć, jak kiedyś było między ludźmi. Ale czy nie wystarczy krótka wzmianka na historii?
Mają inne niż ja kiedyś barometry na literaturę. Nie budzi wzruszenia, kto postępuje irracjonalnie. Judym dla kolegów mego syna to ktoś taki jak Szymon Słupnik i wiele innych świętości: paranoja.
Biel i granat
Ze zgrozą stwierdzam, że oni lektury... wkuwają. Najpierw te książki kartkują, a potem uczą się pracowicie na pamięć szczegółowych streszczeń z różnych bryków zalegających księgarnie, gdzie jest wszystko skondensowane jak mleko ze sklepu. Krowy, łąki, zapach trawy – po co komu takie pleśnie? Metoda – film na podstawie lektury plus bryk – jest zawodna. W filmie bywają odstępstwa od treści, na których nauczyciel może złapać. Z przekartkowaniem i z dobrym brykiem jest się właściwie nie do złapania.
Jak to dobrze, że zachował się sztafaż maturalny. Nazajutrz rano wszyscy w garniturach, jak za moich szkolnych czasów. Biel i granat. W liceum im. Witkiewicza przy ul. Elbląskiej w Warszawie, jednej z najlepszych szkół stołecznych, dyrektorka uroczyście odczytuje nazwiska uczniów, którzy, z maskotkami w rękach, przechodzą do sali gimnastycznej wystrojonej w piękne hasło, ukanapkowanej, odświętnej.