Ubiegłej jesieni, w czasie orki, Zenek zakopał się ciągnikiem w błocie pod lasem. Usiadł i zapalił sobie. Czekał. Jak za dawnych lat czekał. Po trzech godzinach ktoś przypadkiem tamtędy przechodził:
– Dlaczego nie zawołałeś nikogo na pomoc? – spytał.
– Można by i zawołać – przyznał Zenek. PGR w Trzebiechowie upadł prawie 10 lat temu, ale tutejsi ludzie nadal wierzą, że świat jest jednym wielkim pegeerem, a jeśli nawet chwilowo nie jest, to powinien być.
– PGR to było coś pięknego – Mirka milknie próbując przywołać w pamięci mityczny czas.
– Żyło się elegancko. Człowiek dostał od PGR mieszkanie, działkę 25 arów już obsadzoną ziemniakami, przydział mleka i zboża, jak kto chciał świnie trzymać. Z pensji potrącali za prąd i wodę, to się i długi nie robiły. A w razie czego, było się do kogo odwołać. A tera co? – pyta i sama sobie odpowiada: – Tera, to jak dzień do nocy. Człowiek albo śpi, albo myśli.
Wtedy, w tamtych czasach, mówili dzieciom: ucz się, bo pójdziesz do PGR pracować. Ale była w tym przekora, bo nikomu nie daliby PGR tknąć palcem.
– W osiemdziesiątym przyszli do nas agitować za Solidarnością, to wyrzucilim za bramę – wspomina Kutyło, sąsiad Mirki. – A jak nastał stan wojenny, ludzie się bali, że będzie wojna, ale i zadowoleni byli, że zrobią wreszcie porządek z tym wszystkim.
– Kryzys to był może w mieście – dodaje Mirka. – My tu sobie w sklepie na kartki wszystko kupywaliśmy. Przydział zawsze był. Swój przydział dostałam i starczało.
Na wybory nie chodzą, bo i po co. Tylko na prezydenckie poszli. Wtedy w sklepie najlepiej schodziło wino Zemsta elektryka, a cała wieś poszła głosować na Kwaśniewskiego. Na złość Wałęsie, bo to on PGR rozwalił.