Niestety, nie byłem w dzieciństwie karmiony piersią, tylko bajkami. Początkowo mało ambitnymi: o zwierzątkach. Kot zaczaił się przy mysiej dziurze. Siedzi i siedzi, kwadranse mijają. W końcu zaszczekał. Wtedy z mysiej dziury wysunęła się myszka. A kot jak to kot - skoczył i zamruczał:
- Jak to dobrze znać chociaż jeden obcy język.
Potem opowiadano mi bajki o rezolutach. To znaczy o facetach, którzy zawsze znajdą wyjście z sytuacji. Granica. Wartownik słyszy podejrzany szelest.
- Stój! Kto idzie? - pyta, repetując karabin.
- Sza - słyszy z ciemności. - Zapewniam pana, że już nikt nigdzie nie idzie.
Podrosłem, zmienili się bohaterowie bajek. Stali się nimi artyści. Nazywani pieszczotliwie Inżynierami Ludzkich Dusz. W mieście młodości inżynierowie zajmowali dwa domy - solidne przedwojenne kamienice. Podejrzewałem, że poetów ulokowano na górnych piętrach. Żeby mieli bliżej do księżyca, sentymentalnego rekwizytu w wielu wierszach. Prozaicy - pierwsze piętro. Krytycy i eseiści - parter. Bejsmenty - fraszkopisarze, humoryści, estradowcy. Z bajeczek o artystach zapamiętałem tę: o liryku, zaangażowanym po uszy w demaskowanie Jugosławii (wypadła bidulka z obozu pokoju i postępu). Kiedy po latach konflikt został załagodzony, coś mu się pokićkało we łbie. Na bankiecie na cześć jugosłowiańskich pisarzy zawołał, stukając w kieliszek:
- Niech żyje zdradziecka klika Tity!
Teraz już nikt nie opowiada mi bajek. Z braku laku muszę je sam wymyślać. Gdy złodziejaszek dostaje prezent, jak się ma nie sfrustrować - powiada Canetti. Cierpliwy słuchacz opowiastek skazany na własną wyobraźnię nie potrafi wyjść z kręgu telewizora, gazety, Internetu, komórki.