Najważniejsze (naprawdę) wydarzenie
Czerwcowe referendum w sprawie przystąpienia Polski do Unii Europejskiej spełniało olimpijską zasadę barona de Coubertina: liczył się przede wszystkim udział, bo pozytywny wynik – jak pokazywały sondaże – był przesądzony. Polacy zachowali się z iście angielską flegmą i w pierwszym dniu dwudniowego referendum udali się na zakupy, działki i do rodziny na obiad. Największe autorytety, z przedstawicielami Kościoła włącznie, apelowały w sobotni wieczór o przebudzenie, o patriotyczną postawę w przełomowym momencie dziejów. W niedzielę wszyscy patrzyli na licznik frekwencji, na którym strzałka jeszcze długo pozostawała przed magiczną liczbą wymaganych 50 proc. Wreszcie, wciąż nieoficjalnie, po kraju rozeszła się wieść: jest! Blisko 57 proc. rodaków poszło do urn. Nie za dużo ponad wymagane minimum, typowo po polsku, ale aż trzy czwarte opowiedziało się za przystąpieniem do Unii. Eurosceptycy, po otrząśnięciu się z porażki, postanowili, że w takiej kryzysowej sytuacji, aby mieć Brukselę na oku, będą kandydować do Parlamentu Europejskiego. Czas ostudził też entuzjazm: z ostatnich sondaży wynika, że już mniej niż połowa obywateli (47 proc.) wierzy, że Polska więcej zyska niż straci na przystąpieniu do Unii.
Najdłuższe łowy roku
Można powiedzieć, że rok 2003 w Polsce był rokiem Lwa. Ujawnienie niemoralnej propozycji Lwa Rywina wywołało wstrząs, jakiego Polska nie przeżyła od dawna. Powołana dla zbadania sprawy (w tym postępowania organów państwa) pierwsza w historii sejmowa komisja śledcza zgotowała nam największe łowy roku. Komisja powstała w lutym, w sumie obradowała plenarnie 86 razy, 27 razy zbierało się jej prezydium, którego wiceprzewodniczącego posła Bogdana Kopczyńskiego próbowano odwołać ze składu tego gremium aż pięciokrotnie.