Na planie lubił improwizować, a kiedy miał powiedzieć coś o granym bohaterze, mówił czasem o sobie. Tak było na przykład w „Ostatnim tangu w Paryżu” Bernarda Bertolucciego, kiedy postanowił przedstawić się partnerce, z którą wcześniej kochali się namiętnie, nic o sobie nie wiedząc. Wygłosił dłuższy monolog, rozpoczynając tak: „Niewiele dobrego pamiętam z dzieciństwa... ojciec był pijakiem, pieprzonym barowym rozrabiaką. Matka też była pijaczką. Moje wspomnienia z dzieciństwa dotyczą jej aresztowania... Mieszkaliśmy w małym miasteczku, w środowisku rolniczym... Każdego ranka i wieczora musiałem doić krowy...”. W wydanej w 1994 r. „Autobiografii” wspomina, że w domu stał starodawny żeliwny piec węglowy, którego się trochę wstydził, gdy przychodzili znajomi. Bardziej cierpiał z innego powodu: ojciec, komiwojażer z zawodu, nie zwracał na niego najmniejszej uwagi, a jeśli już się odzywał, to tylko po to, żeby go skarcić. Po latach przyznał, że przez ojca nabrał na całe życie wstrętu do władzy i wszelkich autorytetów.
Gdy miał 16 lat, ojciec wysłał go do akademii wojskowej, co nie było dobrym pomysłem. Na początku jakoś sobie radził, czasem nawet przełożeni prawili mu komplementy w rodzaju: „Marlon, gdybyś nie był takim osłem, mógłbyś być dobrym oficerem”. Na drugim roku jednak rozstaje się z akademią, a właściwie akademia z nim. Rodzice są rozczarowani, a on już wie, że zawsze z całych sił będzie buntował się przeciwko każdemu autorytetowi i każdej podległości.
Ztym mocnym postanowieniem jedzie do Nowego Jorku, gdzie mieszkała siostra. Jest 1943 r., ma lat 19 i po raz pierwszy w życiu korzysta z wolności, upijając się na Washington Square. Dorywczo pracuje, często zmieniając zajęcie, tak że wzorem amerykańskich self made menów będzie mógł po latach wyliczać, kim był: windziarzem, kelnerem, pomocnikiem kucharza, sprzedawcą kanapek, perkusistą.