Archiwum Polityki

Krzysztof Krauze, reżyser:

„Mój Nikifor”, do którego właśnie zakończyłem zdjęcia, to film o duchowości artysty, o wybrańcu, który ucząc się malarstwa w cerkwi, z ikon, żył zakorzeniony w absolucie, nie zdając sobie z tego sprawy. Nie chciałem robić zwykłego filmu biograficznego. Interesowało mnie raczej jego postrzeganie świata i tajemnica osobowości Nikifora. Naprawdę mój bohater nazywał się Epifan Drowniak, był Łemkiem, deportowano go po wojnie, ale wrócił do Krynicy, gdzie żył jak włóczęga, bez stałego zameldowania. Ludzie go nie rozumieli, gardzili nim i wyśmiewali jego obrazy, których namalował około 40 tys. Uchodził za pomylonego, budził strach albo litość. Ten kaleka z językiem przyrośniętym do podniebienia, niewiele słyszący i wyglądający jak karzeł, miał jednak coś, czego może mu zazdrościć wielu współczesnych artystów goniących za pieniędzmi i iluzoryczną sławą: wewnętrzną wolność i intuicję pozwalające mu rysować, co chciał i jak chciał. Film opowiada o ostatnich ośmiu latach jego życia. Nikifora, którego gra 84-letnia Krystyna Feldman, poznajemy w 1960 r., gdy spotyka Mariana Włosińskiego (Roman Gancarczyk), młodego malarza, odkrywającego w nim geniusz, zafascynowanego niesamowitą siłą jego malarstwa, brakiem przywiązania do doczesności i pokorą wobec sztuki. Włosiński porzuca malarskie ambicje, a sensem jego życia staje się opieka nad genialnym malarzem. W filmie będzie dużo ciszy, przeważają długie, statyczne ujęcia, dzięki którym będzie można uważniej przyjrzeć się światu. Operator Krzysztof Ptak, podobnie jak ja, wierzy, że to co najważniejsze dzieje się między słowami. Premiera za trzy miesiące na festiwalu w Gdyni.

Polityka 24.2004 (2456) z dnia 12.06.2004; Kultura; s. 57
Reklama