Czy ktoś, wytykany upierścienionym palcem jako bluźnierca i pornograf, mógłby liczyć na stypendium czy dotację? Pani minister nigdy by nie dopuściła do podobnego skandalu. Laboratorium do prób i eksperymentów... A po co? Instytut Pamięci Narodowej wystarczy. Tam znajdą się pod jednym dachem - i figury, i Apokalipsa. Formatu kartki z donosem.
Zapamiętałem (lata siedemdziesiąte) spotkanie zorganizowane przez ITI w Teatrze Ateneum. Grotowski mówił o wrażeniach z Chin. Obejrzał spektakl Opery Pekińskiej. Popis perfekcyjnego opanowania ciała, przezwyciężenia praw fizycznych, ciężaru powietrza.
- Ten aktor jest doskonały - opiekun z urzędu wskazał przybyszowi z Polski jednego z bohaterów przedstawienia. - A tamten to beztalencie, miernota.
- Przecież oni niczym się nie różnią - zdziwił się gość. - Grają identycznie.
- Jak to? - tym razem zdziwił się gospodarz. - Pan nie zauważył kropelki potu? Nie, to nie jest artysta: po nim znać wysiłek.
Wiele lat później przeczytałem o podobnym kryterium profesjonalizmu. Z innego piętra kultury, z innej dziedziny. Paryż, lata trzydzieste. Próba programu w kabarecie. Po rewiowych schodach biega jak oszalały - w górę i w dół, Maurice Chevalier.
- Muszę ćwiczyć - wyjaśnił gwiazdor.
- Publiczność nie może wiedzieć, że mnie to męczy. Wtedy nikt nie uwierzy, że jestem właściwym człowiekiem na właściwym miejscu.
Ciekawe: zasada pozwalająca ustalić, kto jest zawodowcem, kto zaś amatorem obowiązuje nie tylko w regionach sztuki wysokiej i płochej rozrywki. Czytam w "Odrze" szkic prof. Kozieleckiego o Stefanie Banachu. Matematycznym geniuszu: wychowankowie Banacha pracowali w USA nad skonstruowaniem bomby atomowej; jego teoria operacji liniowych to pierwszy krąg wtajemniczenia.