W kwietniu Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości w Hadze przekaże sekretarzowi generalnemu ONZ opinię dotyczącą muru wznoszonego przez Izrael na Zachodnim Brzegu. Dżibril Radżub, szef palestyńskich służb bezpieczeństwa w Ramalli, nie przykłada szczególnej wagi do werdyktu, jakikolwiek by był. Palestyńczycy nie mają złudzeń: w archiwach Organizacji Narodów Zjednoczonych kurz pokrywa dziesiątki rezolucji dotyczących Bliskiego Wschodu. Zresztą Radżub wie doskonale, że do kwietnia daleko, a kryzys wewnętrzny już dzisiaj zagraża istnieniu Autonomii Palestyńskiej. Jaser Arafat urzęduje zamknięty w Mukacie, otoczonej ruinami kwaterze w Ramalli, a za progiem czają się chaos, armia izraelska i fundamentalistyczny Hamas.
Trudno powiedzieć, o co Dżibril Radżub dba bardziej: o los Autonomii Palestyńskiej czy o własną skórę. Bez Autonomii i bez partii Fatah nie ma dla niego przyszłości. Tonący brzytwy się chwyta. Zatem Dżibril zaprasza do Ramalli kilku dziennikarzy i roztacza przed nimi czarną wizję najbliższej przyszłości: nie tylko mur ochronny, utrudniający codzienne życie palestyńskich wieśniaków, spędza mu sen z powiek, ale przede wszystkim plan „jednostronnej separacji”, ogłoszony ostatnio przez Ariela Szarona. Każde dziecko na Zachodnim Brzegu i w Strefie Gazy rozumie, że jednostronna separacja oznacza, iż Izraelczycy, sfrustrowani uporem Arafata, zaniechają wszelkich prób porozumienia z – jak powiada Radżub – „demokratycznie wybranymi władzami Palestyny”. Innymi słowy, zrobią, co uznają za stosowne, nie koordynując poczynań ani z Arafatem, ani z palestyńskim premierem Ahmedem Korei.
W lutym Ariel Szaron zapowiedział likwidację wszystkich żydowskich osiedli w Strefie Gazy. Wprawdzie od słów do czynów daleka droga, ale faktem jest, że zarówno Jaser Arafat jak i jego bliscy współpracownicy dowiedzieli się o tym z audycji telewizyjnej.