Archiwum Polityki

Tango w bagnie

Powieść „Szatańskie tango” z 1985 r. była głośnym debiutem prozatorskim László Krasznahorkaia. Historia dzieje się w zapomnianej osadzie. Niemal bez przerwy leje deszcz. Jeśli przestaje padać, to tylko na chwilę lub dlatego, że od razu zaczyna sypać śnieg. Wszystko zamienia się w bagno, a przecież bagno „zabija wszelkie życie, niszczy rośliny, nie pozostawiając nic poza sięgającym kostek błotem i kałużami rozlanymi w koleinach wyżłobionych przez jeżdżące tu latem samochody”. W tym apokaliptycznym krajobrazie żyje garstka mieszkańców osady. Wiedzą, że gdzieś jest inny lepszy świat, ale nie mają siły na żadną zmianę. Dopiero gdy po półtorarocznej nieobecności osadę odwiedzi tajemniczy włóczęga-prorok Irimias, spróbują coś zmienić. Przybysz obudzi w nich nadzieję, pokaże sposób na odrodzenie. Będzie trzeba tylko uzbierać pewną sumę pieniędzy i zaryzykować ucieczkę.

Powieść Krasznahorkaia da się odczytać na rożne sposoby. „Szatańskie tango” to metafora życia jako tańca śmierci, kołowrotu rozpadu, z którego nie można się wyrwać, ale też symbol wielkiego zmęczenia i beznadziei, które ogarnęły naszą część Europy w latach 80. Lektura „Szatańskiego tanga” nie należy do łatwych. Styl tu monotonny, akcja bardziej niż skromna, wiele zdarzeń niedopowiedzianych. Wprawdzie rozpad świata i znużenie ludzi są przedstawione sugestywnie, ale przedzieranie się przez kolejne stronice może być okupione sporym czytelniczym znużeniem. „Szatańskie tango” ma świetne epizody, jak choćby historię małej Estike, która zasadza drobne monety niczym nasiona, aby wyrosło z nich „drzewo pieniędzy”.

Polak i Węgier mogą znowu stać się dwoma bratankami, tym razem dzięki wspólnocie opisanych przeżyć.

Polityka 12.2004 (2444) z dnia 20.03.2004; Kultura; s. 63
Reklama