Gustaw i Kacper są po rozwodach, obydwaj – jak mówią o sobie – życiowi pechowcy skrzywdzeni przez swoje byłe żony. Były górnik i marynarz. Najpierw stracili pracę, potem własny kąt: kobiety odeszły razem z mieszkaniami. Dziś obydwaj pomieszkują w noclegowniach. W branży od kilku lat. Można powiedzieć, że to nurkowie starej daty. Nie wchodzą do śmietnika, kiedy ktoś inny w nim grzebie, zostawiają po sobie porządek i załatwiają się do plastikowych torebek, które natychmiast trafiają do kontenera.
Dziś ten staroświecki savoir-vivre jest coraz częściej w pogardzie. – I dlatego od jakiegoś czasu ludzie reagują na nas agresją – mówi Gustaw, były górnik dołowy. – Przeganiają, nawet tłuką ustawione butelki. Ja im się nie dziwię. Jak można zostawić po sobie bałagan w śmietniku albo paskudzić we własnym miejscu pracy?!
Niektórzy z nowej fali miejskich zbieraczy to alkoholicy w skrajnym stadium choroby. Są w stanie pozostawić pobojowisko, które można czasem porównać do minikatastrofy ekologicznej. – Kiedy zdecyduje się przewrócić kontener z tłuczonym szkłem dla kilku całych butelek, nie ma jak tego posprzątać, nawet gdyby ktoś chciał – Kacper, marynarz, opowiada o nawykach swojego dawnego wspólnika, byłego księgowego. – Rozjeżdżony przez samochody i rozniesiony przez przechodniów szklany żwir szybko rozlewa się na całą ulicę. Jak jest śnieg, widać krwawe ścieżki psów i kotów.
Personel
W branży śmietnikowej bardzo pogorszyło się, kiedy do dużych miast zaczęli masowo zjeżdżać bezdomni i bezrobotni z prowincji. Zdesperowani i głodni szukają pracy. Przeważnie bezskutecznie, więc żeby przeżyć w nowym miejscu, zaczynają chodzić po śmietnikach.