Babice koło Warszawy. W jednym z domów przez sześć lat rodzice pozbawiali człowieczeństwa swą córeczkę. Więzili ją niczym współczesnego Kaspara Hausera, a kiedy sprawa gruchnęła w mediach, sąsiedzi do kamer przebąkiwali o wyrzutach sumienia z pełnym zmieszania uśmiechem.
W warszawskim blokowisku mężczyzna zabił konkubinę. Cała klatka wiedziała, że od lat źle żyją. Kiedy zabił, przyjechali policjanci, a po nich ekipa telewizyjna. Sąsiedzi opowiadali, że przewidzieli tę tragedię. Sąsiadka z dołu mówiła, że słyszała wrzaski, a potem taki huk, że aż żyrandol przygasł.
Czerniejów koło Lublina, 800 mieszkańców. Dwa lata temu małżeństwo K. z czwórką dzieci wróciło z Lublina na ojcowiznę. W mieście im się nie wiodło. Na wsi otworzyli sklep spożywczy, wszyscy ich znali. On z zawodu elektryk, ona po liceum ekonomicznym. Znowu im się nie układało, tak ze sklepem, jak i w rodzinie. Ona codziennie rano jeździła do pracy. Parę razy w roku gdzieś na dłuższy czas znikała. Ostatnio wyjechała pod koniec sierpnia. Kilka dni później, sprzątając piwnicę, córki K. wyniosły na dwór beczkę z kapustą. Strasznie śmierdziała. Przewróciły beczkę. Oprócz kapusty wypadło z niej pięcioro martwych noworodków. Pan K. wezwał policję.
Przyjechali dziennikarze. Ludzie opowiadali, że rodzina K. często się kłóciła, że ona nie była dobrą żoną i matką, piła, nie chodziła do kościoła, miała 38 lat, a wyglądała na 50. Rodziła w wannie i natychmiast topiła niemowlęta. Trwało to kilka lat, jej brzuch rósł i malał, dzieci w rodzinie nie przybywało, a wieś milczała.
– To nie te czasy, kiedy sąsiedzi się odwiedzali, pomagali sobie w polu – mówi Wiesław Niedźwiadek, sołtys Czerniejowa. – Teraz każdy siedzi na swoim, jeden drugiego nawet rzadko widuje.
O przemocy domowej mówi się w mediach, piętnuje w kampaniach społecznych typu „dom nie jest ringiem” albo „bo zupa była za słona”.