Bełżec podupada. Dawniej przy silikatach pracowało ponad dwieście osób, po prywatyzacji zostało trzydzieści. W małych firmach zatrudniani są zwykle krewni właściciela. W szkole jest pełna obsada nauczycieli, w gminie, w ośrodku kultury, na przejściu granicznym – także. W Bełżcu mieszka 2700 osób, w gminie 3200. Jest 500 bezrobotnych. Opieka społeczna pomaga 153 rodzinom. Na 500 dzieci szkolnych dożywia setkę. Dziewczyna, która nie jest z bogatszego domu, musi z Bełżca ruszać w świat. – Wyjeżdżają najbardziej odważne – mówi Zdzisława Mamczur, dyrektorka Szkoły Podstawowej im. Papieża Jana Pawła II. Cieszy się, że one w mieście żyją uczciwie, tak jak stara się je wychowywać w szkole. Nie piją, nie idą do żadnych parszywych agencji. Łapią się Warszawy zębami i paznokciami, trzymają się jej i choć upokarzane, wyzyskiwane, nie puszczają. Krok za krokiem zapuszczają korzenie.
Żeby wyjechać, trzeba pożyczyć pieniądze na bilet i pierwsze przeżycie, zanim się w mieście znajdzie dach nad głową i pracę. Elżbieta Kędziora miała zaczepienie w małym hotelu pod Warszawą. Praca była z ogłoszenia w pośredniaku, ten hotel poszukiwał dziewczyny z prowincji i dawał lokum. Okazało się, że pracować należało po kilkanaście godzin, być na każde zawołanie noc czy dzień. Mieszkały w pokoiku we dwie z dziewczyną spoza Bełżca. Pensja 700 zł, najgorsze, że nieregularnie wypłacana. Ale krok do przodu już był. Udało się w dodatku ściągnąć brata do pracy w budownictwie z miejscem do spania zapewnionym przez firmę.
Aż udało się Eli znaleźć pracę w McDonald’sie. Pensja trochę większa, tylko 8 godzin i spokój. Spostrzegła ogłoszenie na słupie.