Archiwum Polityki

Życiorysy bez retuszy

NULL

Dotąd mam przed oczyma profesora Rudzkiego. W dawnych, kabaretowych czasach zdumiewał się życiorysami ówczesnych prominentów:

- Jeśli wszyscy od pacholęctwa byli tacy postępowi i walczący, jak dziś deklarują, to jakim cudem ta sanacja utrzymała się przez tyle lat, niepojęte!

Identyczne pytanie należałoby zadać pogromcom komuny. Że też system przetrwał aż do roku 89, w głowie się nie mieści. Przecież wszyscy byli przeciw. No a ci najlepsi z najlepszych od kołyski wydali mu bój. A że mało o tym słyszeliśmy? Cynik powie, że zgiełk bitwy tłumił brzęk orderów. Wręczanych bojownikom. Idealista wyręczy się bajeczką. O wróbelku. Szaraczek nagle zaćwierkał:

- Ja jestem orłem!

- Zgoda. Ale dlaczego jesteś taki malutki?

- A bo... bo ja konspirowałem. I nie mogłem rzucać się w oczy.

Wracam do życiorysów. Chętnie recytowanych przez ich nosicieli. Budujące są to opowiastki. Dawniej bariery psychologiczne sprawiały, że spowiadający się z życiorysów to i owo przemilczali. Teraz inaczej - znikły zahamowania, lęk przed śmiesznością. W "Wyborczej" Bogusław Nizieński, rzecznik interesu publicznego zwierza się Jarosławowi Kurskiemu, jakim był od zawsze radykalnym antykomuchem. I równocześnie skarży się, że władze pomijały go przy awansach. Chociaż ukończył aplikację adwokacką z wyróżnieniem. Szczęście uśmiechnęło się do niego dopiero po roku 1968: oddelegowano go do Sądu Najwyższego. Oczywiście, termin awansu to przypadek. Przybyło pracy, ubyło ludzi. Sięgnięto więc po talent z terenu. Rekomendowany przez dyrektora departamentu, który: "... znał przeszłość Nizieńskiego i postanowił mu pomóc". Czy godziło się przyjmować pomoc od niewątpliwego pezetpeerowca? Kimże innym mógł być wtedy szlachetny dyrektor.

Polityka 46.1998 (2167) z dnia 14.11.1998; Groński; s. 101
Reklama