Archiwum Polityki

Niebezpieczna dyplomacja

Po niedawnej „bombowej” przesyłce do polskiego konsulatu w Monachium minister spraw zagranicznych Włodzimierz Cimoszewicz zapowiedział, że w przyszłorocznym budżecie państwa zarezerwowano większe środki na podniesienie poziomu bezpieczeństwa polskich placówek zagranicznych. Mimo że monachijską bombę udało się rozbroić, pozostaje pytanie, jak w tej chwili chronione są polskie ambasady, konsulaty i zatrudnieni tam ludzie.

Zgodnie z konwencją wiedeńską kraj przyjmujący ma obowiązek udzielić wszelkiej niezbędnej pomocy placówce i jej pracownikom. W praktyce wygląda to różnie. Nie zawsze przed ambasadą czy konsulatem jest budka strażnicza, ale okolice rezydencji i mieszkań pracowników są częściej odwiedzane przez policyjne patrole. Zwykle dyplomaci nie mają zapewnionej bezpośredniej ochrony. – Chyba że kraj przyjmujący jest na liście państw o największym ryzyku ataku terrorystycznego, panuje tam wysoka przestępczość pospolita czy istnieją wewnętrzne konflikty zbrojne, wtedy na prośbę szefa placówki otrzymuje on osobistą eskortę – wyjaśnia Justyna Lewańska z biura rzecznika MSZ. Krajów o podwyższonym ryzyku jest nie więcej niż 50.

O bezpieczeństwo wewnątrz placówek dba MSZ (finansuje zakup i montaż elektrycznych systemów antywłamaniowych, wzmocnionych drzwi, okien i ogrodzeń) i co najmniej jeden ekspert ochrony BOR (to przez ich ręce najpierw przechodzi korespondencja). Listy czy telefony z pogróżkami się zdarzają, ale w większości są to fałszywe alarmy (poza monachijskim). Gdy goszczący kraj nie może zapewnić ochrony, wtedy na koszt MSZ wynajmuje się licencjonowane biuro ochrony i montuje bezpośrednie połączenie placówki z posterunkiem policji.

Polityka 43.2004 (2475) z dnia 23.10.2004; Ludzie i wydarzenia; s. 16
Reklama