Górujący nad Tbilisi hotel Iveria sylwetką i stopniem zniszczenia przypomina budynki z osławionej alei Snajperów, tak dobrze znanej z reportaży o oblężeniu Sarajewa. Dopiero gdy spojrzymy z bliska, złudzenie pryska. To, co z daleka można było wziąć za wyszczerbienia w ścianach spowodowane ostrzałem, to po prostu nieliczne niezabudowane balkony w morzu betonu, dykty i folii, za pomocą których lokatorzy hotelu powiększyli powierzchnie swoich mieszkań.
Iveria urosła już do rangi symbolu.
Jej fotografie publikowały największe światowe gazety. Zbudowana w latach 60. przez dwie dekady była najlepszym hotelem w Gruzji, synonimem luksusu i dowodem prosperity republiki, która w Związku Radzieckim uchodziła za turystyczny raj.
Chude lata przyszły wraz z niepodległością. Po wybuchu konfliktu w Abchazji w 1992 r. (region Gruzji z tendencjami separatystycznymi), hotel – podobnie jak ponad 2 tys. innych budynków na terenie całego kraju – został oddany do dyspozycji uchodźców. Rząd pokrywał koszty ich pobytu. Dla turystów pozostawiono dwa piętra, ci jednak, odstręczeni brudem i stopniem zniszczenia przepełnionego budynku, nie gościli tu zbyt często.
A dla wielu uchodźców Iveria stała się domem. Ranki spędzali na przekomarzaniach z sąsiadami, by popołudniami, gdy temperatura na korytarzach stawała się nie do zniesienia, przenieść się na plac przed hotelem. Siedząc przy fontannie koło pomnika średniowiecznego króla Dawida IV Odnowiciela, bez końca dyskutowali o polityce i trudach życia.
8 września 2004 r. hotel opuścili ostatni z ponad 1,2 tys. uchodźców. To skutek inicjatywy prezydenta Gruzji Michaiła Saakaszwilego i burmistrza Tbilisi Zuraba Cziaberszwilego, którzy ogłosili plan przywrócenia Iverii dawnej świetności. Znaleźli inwestora, spółkę joint venture Silk Road, który podjął się renowacji hotelu i uczynienia z niego na powrót pięciogwiazdkowej wizytówki Tbilisi.