Nie od dziś wiadomo, że gdyby literatura umiała latać, czescy pisarze fruwaliby jak gołębice. Do grona mistrzów czeskiej prozy: Bohumila Hrabala, Milana Kundery i Josefa Škvoreckiego próbują dołączyć ich młodsi koledzy po piórze. A przede wszystkim – i to jest istotna nowość – koleżanki.
Historia Petry Hůlovej (ur. 1979) przypomina nieco karierę naszej Doroty Masłowskiej. Oto pewnego dnia w siedzibie renomowanego wydawnictwa Torst w Pradze pojawiła się młodziutka dziewczyna z grubym maszynopisem pod pachą. Przedstawiła się jako studentka mongolistyki, która właśnie wróciła z rocznego pobytu w Ułan Bator, gdzie nie miała co począć z sobą wieczorami, więc napisała powieść, której akcja rozgrywa się na przestrzeni ostatniego półwiecza w Mongolii.
W książce nie pojawia się odniesienie do Czech, roi się w niej za to od mongolskich zwrotów i wyrażeń. I nic dziwnego, jest to bowiem, ni mniej, ni więcej, tylko trzypokoleniowa saga rodzinna, mająca za bohaterki Dzaję, Magi, Narę i Ojunę – cztery siostry, których losy składają się na dramatyczną opowieść z – dosłownie – końca świata.
Hańba w Ułan Bator
Cztery siostry, urodzone w latach II wojny światowej (o której zresztą w książce nie pada ani słowo), stają wobec pokus wspólnych kobietom od Beskidów po stepy Mongolii – wyrwanych przez cywilizację z tradycyjnych kolein życia i rzuconych do wielkiego miasta.
W książce Petry Hůlovej tym miastem jest Ułan Bator, przedstawione niczym skrzyżowanie warszawskiego Stadionu Dziesięciolecia z Ursynowem. Tam właśnie trafią Dzaja, główna bohaterka powieści, i jej młodsza siostra Nara.