W dobrze udokumentowanej i przejrzyście napisanej książce „Niemcy. Droga do normalności” (CSM, Warszawa 2000) Wojciech Pięciak pokazuje kolejne etapy długiej drogi Niemiec do militarnej normalności: od gwałtownych pacyfistycznych protestów w czasie wojny w Zatoce 1990–91, kiedy to jednoczące się Niemcy współfinansując wysiłki militarne sprzymierzonych i stanowiąc logistyczne zaplecze m.in. dla transportów broni z USA, trzymały swych żołnierzy z dala od pola bitwy, do aktywnego udziału niemieckiej Luftwaffe w 1999 r. w bombardowaniu serbskich pozycji w Kosowie. Osobliwość niemieckiej drogi do normalności militarnej polegała na tym, że w latach 90. wymuszała ją rządząca chadecja, ale dokończyła koalicja SPD i Zielonych, która wbrew swej tradycyjnej filozofii politycznej nie tylko wysłała Bundeswehrę na front w wojnie o Kosowo, ale i wytrzymała trzymiesięczny kontratak pacyfistów we własnych szeregach. W konsekwencji Bundeswehra cieszy się dziś w społeczeństwie niemieckim większym respektem niż kiedykolwiek.
Ale co jest miarą niemieckiej normalności i kto się dla niej zasłużył? Można – jak czyni to Pięciak – zacząć rachunek od zjednoczenia Niemiec i rozdać zasługi według klucza partyjnego, a więc z jednej strony europejska CDU i Helmut Kohl, z drugiej niepewna, hołdująca „odrębnej drodze” opozycja SPD i Zielonych, z kilkoma chlubnymi wyjątkami. Rzeczywistość jest bardziej skomplikowana i ponadpartyjna. Helmut Kohl w 1982 r. poszedł w polityce zagranicznej niemal tym samym kursem co uprzednio Helmut Schmidt. A w 1998 r. SPD i Zieloni przy wszystkich zawirowaniach kontynuowali europejski kurs poprzedników.