Archiwum Polityki

Arkadius z Parczewa

Arkadius – uwielbiany w branży kreator. Jego pseudonim polski świat mody wymawia z nabożnym zachwytem niczym kibice nazwisko Małysza. Ale atmosfera w rodzinnym Parczewie w niczym nie przypomina tej z Wisły. Owszem, rodzina, starzy przyjaciele stoją za nim murem. Poza tym stugębna niechęć: dziwak, skandalista, świętokradca, może i mason.

W schludnym, tonącym w doniczkowych kwiatach pokoju, przed telewizorem piętrzą się kasety wideo. Arkadius za kulisami z ciemnoskórymi modelkami w Londynie, Arkadius z kuframi ubrań na warszawskim lotnisku, Arkadius oblegany, Arkadius oklaskiwany. Mama Arkadiusza Weremczuka – Janina, kierownik internatu w parczewskim liceum, wymienia z pamięci imiona kolejnych modelek, tłumaczy, z czego uszyte są rozliczne stroje. – To jest moda artystyczna – wyjaśnia tata, emerytowany nauczyciel wf i przysposobienia obronnego, kiedy na telewizyjnym wybiegu pojawiają się półnagie modelki w tiulach, sianie, balonach.

Czarne okulary na pół twarzy, błękitna skórzana kurtka, czerwone połyskliwe kozaki – Arkadius poleguje w telewizyjnym studio. Z odzianym w szary garnitur dziennikarzem rozmawia o swoim pokazie, z którym przyjechał z Londynu do Polski. – Mnie to się ten porządny garnitur bardziej podoba – śmieje się Janina Weremczuk.

W niespełna 12-tys. miasteczku, w którym nie ma rynku, ale przed urzędem miasta strzela w niebo kilkudziesięciometrowy, pozłacany krzyż, modę artystyczną trudno zrozumieć. – Niby taki znany projektant – zamyśla się farbowana na rudo pielęgniarka w szpitalnej izbie przyjęć – a w Parczewie to on nie jest żadna rewelacja.

Kiedy nakręcono film o Arkadiusie, w kadrze z jego rodzinnego Parczewa pod Lublinem muczała krowa, a z kościoła wychodziły babiny w chustkach. Więc miasto się obraziło, że robią z niego wieś. Kiedy trafił na pierwsze strony światowych gazet, miasto się oburzyło, że skandalista, że szarga świętości.

Arkadiusz Weremczuk to ceniony w branży projektant, ale w Parczewie – nie licząc garstki entuzjastów – coraz bardziej niezrozumiały.

Polityka 4.2002 (2334) z dnia 26.01.2002; Na własne oczy; s. 92
Reklama