Za PRL rzeczywistość była przaśna, ale podział społeczny jaśniejszy: w Głogowie mieszkali górnicy i hutnicy miedziowi z żonami, dla których zbudowano zakłady włókiennicze, i z dziećmi, dla których powstawały szkoły. Kwitły blokowiska, a na ruinach doszczętnie zniszczonej przez wojnę Starówki rozkładał się latem cyrk lub karuzela. W mieście mieszkało 90 tys. ludzi, wszyscy mieli zajęcie.
Dziś Starówkę się odbudowuje w stylu sprzed kilkuset lat, ale bardziej kolorowo. Przy rynku w ogródkach restauracji polskiej, włoskiej, chińskiej i tureckiej spotykają się ludzie. Może wyglądają jak statyści na tle filmowej scenografii, ale wnoszą życie do wymarłej przez dziesięciolecia dzielnicy. W mieście mieszka dziś 70 tys. ludzi, wielu wyjeżdża za pracą, ale wielu inwestuje w mały biznes na Starówce.
I to jest dobry temat dla mediów – odbudowa w 60 lat po wojnie. Ale media wolą sprawę wiceprezesa telewizji publicznej, który 10 lat temu pisywał w Głogowie do nacjonalistycznej gazetki i mazał z kolegami po ścianach swojego blokowiska.
– Sprawa Farfała to przypadek egzotyczny i folklorystyczny – przekonuje prezydent Zbigniew Rybka w pachnącym nowością gabinecie, w nowo odbudowanym ratuszu na nowej Starówce. – Nie mamy w Głogowie żadnego nazistowskiego środowiska.
Środowisko kulturalne
Władysław Paździoch jest poetą z hemingwayowskim życiorysem. Mówi o sobie człowiek z technobytu, bo większą część życia przepracował na wielkich budowach socjalizmu.
Zanim w wieku 53 lat dorósł do poezji, był jeszcze taksówkarzem. Paździoch pracował kiedyś w fabryce ze starszym panem Farfałem – manewrowym. Był to człowiek wierzący, o bardzo ugruntowanych poglądach, których nie bał się wyrażać. Jego syn Piotrek był jeszcze dzieckiem, które z kolegami malowało na murach Głogowa grafitti.