Wybory prezydenckie na Białorusi niewiele miały wspólnego z demokratycznymi procedurami. Trwały sześć dni, od wtorku do niedzieli, i przebiegały pod dyktando urzędującego prezydenta Aleksandra Łukaszenki. Jednak bez względu na wynik, który nie mógł być w tej sytuacji inny, zmieniły białoruską rzeczywistość i scenę polityczną.
Łukaszenko – jak na autokratę przystało – był pewny swego zwycięstwa nad kandydatem opozycji Uładzimirem Hanczarykiem (ogłosił je nawet przed oficjalnym komunikatem PKW) i będzie pełnić urząd kolejne pięć lat. A może dłużej, jeśli znów zmieni konstytucję. Na razie musiał wygrać. Nie tylko dlatego, że nie uznaje demokratycznych zasad i nie myśli oddać władzy (udowodnił to m.in. przedłużając, wbrew konstytucji, swą kadencję). Także dlatego, że jeśli ją straci, to straci również nietykalność, a to może prowadzić do rozliczenia prezydenta.
Polityka
37.2001
(2315) z dnia 15.09.2001;
Wydarzenia;
s. 18