Archiwum Polityki

Cios z zaskoczenia

Przygotowania do pojedynku wagi ciężkiej Tusk–Putin w Moskwie publiczność śledziła w napięciu. Spekulowano, jaką taktykę przyjmą obaj rywale, jakie uniki i zwody zaprezentują. Z analiz wynikało, że gospodarz dysponuje znacznie mocniejszym uderzeniem, atutem naszego miała być wola walki, umiejętne zejście z linii ciosu i szukanie szansy na celną kontrę. Inaczej mówiąc, chodziło o to, żeby nasz zrobił korzystne wrażenie, a jednocześnie nie dał się trafić i szczęśliwie wrócił do kraju. Ci, którzy walczyli w Moskwie w poprzednich latach, dawali naszemu cenne rady w mediach. Leszek Miller nie krył, że swoje spotkanie w 2001 r. zaczął od żartu „i już potem było dobrze”. Ujawnił, że zamiast czytać z kartki, starał się mówić z głowy, a gdy nadarzała się okazja, odwoływał się do rosyjskiej literatury i sztuki, czym dezorientował przeciwnika. Tuskowi doradzał, aby nie dawał się sprowokować, unikał spontanicznych wypowiedzi i ważył każde słowo. Przestrzegał, że gospodarz od początku będzie patrzył naszemu prosto w oczy i że nasz musi ten wzrok wytrzymać i też patrzeć tamtemu prosto w oczy, inaczej tamten może pomyśleć, że nasz ma coś do ukrycia, że kombinuje.

Przebieg spotkania potwierdził, że obaj rywale nie chcieli zrobić sobie krzywdy i generalnie unikali zwarcia. Ich główną bronią były wyprowadzane szybko i celnie uśmiechy. W telewizji było widać, że kiedy gospodarz mówił, nasz uśmiechał się szeroko (chociaż może trochę za mało kąśliwie). Kiedy inicjatywę przejmował nasz, tamten zaczynał się uśmiechać tajemniczo i niepokojąco (jeden z komentatorów zauważył, że był to uśmiech węża boa tuż przed zjedzeniem ofiary).

Polityka 7.2008 (2641) z dnia 16.02.2008; s. 6
Reklama