Przypadek sprawił, że w krajowym pejzażu pojawili się niemal równocześnie – lokalni biznesmeni i nowy typ telefonu bezprzewodowego, która to okoliczność została uwieczniona w potocznym zwrocie określającym najważniejsze przymioty człowieka naszych czasów: fura, skóra i komóra. Pierwszy raz widziałem to cudowne urządzenie w rękach wyrośniętego jegomościa w skórzanej kurtce (koloru skarpet nie zapamiętałem), który oparty o swój błyszczący wóz mówił, jak się należało domyślać, do swej damy serca: Zocha, k..., nie dam ci tych pieniędzy. Od razu było oczywiste, że wynalazek zrobi karierę. Co też niebawem nastąpiło, zwłaszcza z chwilą, gdy aparat przypominający zrazu radio tranzystorowe z czasów PRL został wyparty przez prawdziwe cacka sztuki użytkowej.
Komórka, oprócz swych funkcji podstawowych, zaczęła być ważnym wyróżnikiem pozycji społecznej, wręcz atrybutem ludzi dynamicznych, kreatywnych, nadążających za wyzwaniami czasu, jak pracodawcy zwykli określać charakter najbardziej poszukiwanych pracobiorców. Z nowymi aparatami przy uchu zaczęli pokazywać się ludzie robiący interesy, maklerzy, gracze giełdowi, w ogóle obywatele goniący za sukcesem. Od razu tę prawidłowość zanotował film polski poszukujący współczesnego tematu. Czy można sobie na przykład wyobrazić Siarę-Siareckiego, czołowego bohatera „Kilerów”, w doskonałej kreacji Janusza Rewińskiego, bez telefonu, zwłaszcza podczas pławienia się w wannie wielkości basenu? Komórka zaczęła odgrywać ważną funkcję dramaturgiczną w obrazach pokazujących narodziny polskiej klasy średniej, takich jak „Amok”, „Pierwszy milion” czy „Dług”, którego główny bohater negatywny, szantażysta i gangster o imieniu Gerard, umiejętnie wykorzystywał urządzenie do niecnych celów.