Pierwszy cesarz Chin tak bardzo bał się śmierci, że kazał wybudować dla siebie gigantyczny grobowiec strzeżony przez tysiące terakotowych żołnierzy. Jego następcy, choć z mniejszym rozmachem, również starali się zapewnić sobie godne życie w zaświatach. W Chinach, tak samo jak w Egipcie, rytuały pogrzebowe stopniowo ewoluowały, modyfikacje nie ograniczały się jednak tylko do konstrukcji grobów, ale wiązały się też ze zmianami religijnymi. Na wystawie w Bonn (patrz ramka) można właśnie oglądać ponad 200 wyjątkowych zabytków z Chin, które doskonale ilustrują najważniejsze punkty zwrotne tej ewolucji.
Terakotowa gigantomania
W połowie I tys. p.n.e. Chińczycy uważali, że granica między życiem a śmiercią jest płynna. Dlatego przestrzeń grobowca składała się z podziemnego świata umarłych i naziemnych budowli, w których żywi oddawali zmarłemu cześć i składali mu ofiary. Wyobrażano sobie, że dusza uwolniona z ciała po śmierci ulatuje, ale żeby zmarły nie wracał na ziemię pod postacią demona, należało złożyć mu do grobu stosowne dary.
Wielki człowiek – władca lub kapłan – mógł zabrać ze sobą do grobu nawet ludzi: członków rodziny, konkubiny, służbę, gwardię przyboczną. Im był potężniejszy, tym więcej osób musiało zginąć. Co prawda, w Chinach okresu Walczących Królestw (481–221 r. p.n.e.) ten okrutny zwyczaj odchodził już w zapomnienie, zachował się jednak w oddalonym od centrum, północno-zachodnim królestwie Qin. Właśnie stamtąd pochodził rządzący w latach 221–210 p.n.e. Pierwszy Cesarz Chin – Qin Shi Huangdi (POLITYKA 51/52/03). To on zjednoczył zwaśnione królestwa, zaczął budowę Muru Chińskiego, ujednolicił pismo, miary, wagi i szerokość dróg, on też zbudował największy na świecie kompleks grobowy o powierzchni 2,5 km kw.