Film otrzymał 10 nominacji w różnych kategoriach do Oscara. Uznanie, co prawda na razie jako propozycja, wręcz niepokojące! Tym więcej że gdy próbuje się ten sukces określić, definicja się wymyka. Czy jest to rzecz dla szerokiej widowni? Jak najbardziej: olśniewający popis walk wschodnich. Czy jest to pozycja gatunkowa? Owszem: historyczna rekonstrukcja kostiumowa. Czy jest to film ambitny, autorski, artystyczny? Jak najpełniej. W tym miejscu kolejne zaskoczenie: jego autorem jest Ang Lee, filmowiec z Tajwanu, który zrobił „Rozważną i romantyczną”, według dziewiętnastowiecznej powieści Jane Austen, co krytyka oceniła jako sukces tradycyjnego stylu angielskiego, dokonany przez kogo? przez reżysera z Dalekiego Wschodu. Obecnie Lee wrócił do swojej okolicy i daje kolejny sukces stylu w kulturze krańcowo różnej. Ale czy na pewno? Raczej powtarza tu się program Kurosawy, który łączył Wschód z Zachodem, przeniósł Szekspira w epokę szogunów, zaś jego dramaty samurajskie przerabiano w Hollywood na kowbojskie. Co nie znaczy, że film Lee robi jakieś ustępstwa na rzecz mentalności turystycznej. Przeciwnie: dawno już nie miało się w kinie podobnego poczucia kontaktu z autentyczną cywilizacją chińską. Jest to legenda o dwóch parach: jednej przechowującej buddyjską tradycję doskonalenia się duchowego i ukrywającej przed sobą swoją miłość, drugiej anarchicznej: dziewczyny z arystokratycznej rodziny, zbuntowanej przeciwko obowiązującym ją rygorom, i jej kochanka, oczywistego bandyty. Miłości pokrzyżowane przez zadawnione porachunki ze złowrogą morderczą Nefrytową Lisicą. Co prowadzi do starć baśniowych: walczący unoszą się w przestrzeni z szybkością jaskółek, przy tym pojedynki te nie są tylko pokazowe, jak bywa w filmach kung-fu, lecz wyrażają za każdym razem sytuację psychologiczną łączącą się z akcją.