Upały męczyły nas przez sześć tygodni. Prof. Halina Lorenc z IMiGW potwierdza, że to u nas sytuacja wyjątkowa: – Bywały lata bardzo gorące, bywały też chłodne i kapryśne, co w naszym klimacie akurat nie jest niczym niezwykłym. W tym roku uderzające jest to, że upały wyskoczyły tak nagle, po wyjątkowo chłodnym maju, i trwały tyle czasu bez przerwy. A wszystko dlatego, że chłodniejsze powietrze znad Atlantyku nie mogło się przebić z zachodu na wschód. Jednym słowem: utknęliśmy w wyżu. Ale, jak pokazują pomiary, polskie wakacje – począwszy od 1992 r. – z roku na rok w ogóle robią się coraz cieplejsze. Poprzedni rekord lipcowych upałów padł 12 lat temu, kiedy to prażyło bez przerwy przez trzy tygodnie, a w Słubicach zanotowano prawie 40 st. Tegoroczny lipiec bije inne na głowę pod względem średniej temperatury: na Mazowszu wyniosła ona ok. 24 st. C, w innych miastach ok. 23. Jak mówi prof. Lorenc – to najcieplejszy zanotowany od 1779 r. lipiec w Warszawie, a może i w całej Polsce.
Jednak są świadectwa podobnych i gorszych upałów, jakie miały u nas miejsce dużo wcześniej. W jednym ze źródeł historycznych czytamy, jak to w 1376 r. „Wisła przed Toruniem była tak mała i płytka, że można ją było przejechać w wielu miejscach”.
Według prof. Lorenc to, co dzieje się obecnie z klimatem, to naturalny rytm planety: okresy ocieplenia i ochłodzenia następują po sobie regularnie. Teraz mamy do czynienia właśnie z tym pierwszym (w ciągu minionego stulecia średnia temperatura na Ziemi podniosła się o 0,6 st.), na co dodatkowo nakłada się szkodliwa działalność człowieka. Wyższa temperatura to też więcej energii cieplnej, która musi się jakoś rozładować: normą stają się ekstremalne zjawiska, jak huragany, trąby powietrzne.