Archiwum Polityki

Deska do prasowania

Mamy z Basią trzech synów w trudnym wieku. Nie ma w tym nic nadzwyczajnego, gdyż mężczyźni są zawsze w trudnym wieku. Zmieniają się tylko trudności, a nie stan merytoryczny. Na obecnym etapie trudny wiek moich synów objawia się między innymi w opanowanej do godnej Księgi Guinnessa perfekcji umiejętności brudzenia wszelkich sztuk odzieży. Pralka warczy dwadzieścia cztery godziny na dwadzieścia cztery, a przydałaby się druga. Dotąd jeszcze pół biedy. Nieszczęście w tym się zasadza, iż Basia uważa – nie wiedzieć czemu, toż nie szata zdobi człowieka – że chłopcy powinni być schludni i wymuskani. Innymi słowy, że to co uprane, musi być wyprasowane. W koszu piętrzy się stos szmat, które starczyłyby na przyodzianie pułku ułanów, a Basia przystępuje do dzieła. Gdyby jeszcze machnęła żelazkiem wzdłuż, w poprzek i po krzyku. Ale nie. Nic z tych rzeczy. Basia jest perfekcjonistką. Skutek tego jest taki, że statystycznie spędza dwa razy więcej czasu w towarzystwie deski do prasowania niż w moich ramionach. Ja zaś, choć staram się tego po sobie nie pokazywać, jestem osobnikiem o Basię chorobliwie zazdrosnym.

Oczywiście, każdy stara się walczyć ze swoimi przywarami. Z początku usiłowałem więc traktować deskę do prasowania obojętnie. Powiem więcej, upajając się własną wielkodusznością, siliłem się często na pewną dla niej minimalną życzliwość, łaskawość nawet. Niekiedy, choć serce ściskała mi trauma, odnosiłem ją grzecznie i delikatnie do pakamery i łagodnie opierałem o ścianę. Mogłem ją oczywiście o tę ścianę trzasnąć, mogłem cisnąć na podłogę i glanować do woli. Ale jeszcze prawie mi to do głowy nie przychodziło. Jeśli nawet myśl zaświtała, tłumiłem ją w sobie.

Polityka 10.2007 (2595) z dnia 10.03.2007; Stomma; s. 95
Reklama