W przeddzień wieczorem jadę do hotelu Nozha Beach na drugim końcu tunezyjskiego Hammametu, w którym kwateruje cała ekipa, by uzyskać zgodę na pobyt na planie. Jak się okazuje, zdjęcia trwały dłużej niż planowano, reżyser jeszcze nie wrócił. Siadam w recepcji z Magdą Mielcarz, grającą Ligię, która opowiada o roli przypadków w życiu. Miała jechać jako modelka do Japonii, ale przestraszyła się trzęsień ziemi, więc zrezygnowała, i dlatego mogła wziąć udział w castingu do „Quo vadis”. Przyznaje, że dopiero teraz zaczyna do niej powoli docierać, co się w jej życiu stało. Jeszcze niedawno była tylko studentką drugiego roku dziennikarstwa, teraz rozpoznają ją przyjeżdżający do Tunezji polscy turyści. (Po powrocie do kraju idę do kiosku po gazety i widzę Ligię na okładkach prawie wszystkich kolorowych magazynów).
– Przeczytałam „Quo vadis” powtórnie i to jest naprawdę dobra książka; mnóstwo rzeczy można w niej znaleźć – mówi Magda – nie tylko romans Ligii i Winicjusza, choć ten wątek z pewnością będzie przyciągał do kina.
Z dotychczas kręconych scen najtrudniejsza była ta, w której słuchając błogosławieństwa Piotra musiała płakać. Reżyser chciał, żeby łzy były prawdziwe. – I były prawdziwe – zapewnia.
Ktoś z ekipy zaczyna rozpowiadać, że Ligia, to znaczy Magda, ma imieniny. Kawalerowicz, który wrócił z planu zachrypnięty, zauważa melancholijnie: – Proszę państwa, w dawnych czasach, gdy aktorka grająca taką rolę miała imieniny... Producent Mirosław Słowiński zamawia drinki, ale wielkiego przyjęcia nie będzie. Prosto z lotniska przyjechał Jerzy Trela, filmowy Chilo Chilonides, czyli Grek przebiegły a tchórzliwy. Aktor też jutro o świcie musi stawić się na planie, więc szybko znika w swoim pokoju.