Na Romanie Giertychu, jak mówi, duże wrażenie robią wyniki badań przeprowadzonych dla Polskapresse w marcu 2006 r. Aż 34 proc. nauczycieli i tyle samo uczniów uważa, że istnieje problem przemocy w szkole, w której pracują lub się uczą. Uwagę ministra zwrócił fakt, że badani nauczyciele są w dużej mierze przekonani, iż to uczniowie mają więcej praw niż oni, stąd w szkole brak dyscypliny, a nawet przestępczość. Na ministrze nie robi jednak wrażenia, że aż jedna trzecia ankietowanych nauczycieli uważa, iż rodzice nie znają prawdziwych problemów dzieci. A z drugiej strony połowa uczniów nikomu nie mówi, że coś złego stało się w szkole.
Ogłoszony przez Romana Giertycha program „Zero tolerancji” wydaje się potwierdzać jego wybiórczy, powierzchowny ogląd sytuacji. Program dotyczy raczej skutków niż źródeł przemocy szkolnej. I jeśli będzie leczyć, to tylko objawowo. Składa się on z kilku pomysłów i kilku przekonań.
Pomysł pierwszy: dyscyplinowanie nauczycieli
Program nakłada na nauczycieli obowiązek meldowania dyrektorowi o szkolnych incydentach. Dyrektor z kolei ma obowiązek meldować o wszystkim policji. Jeśli dyrektor przyłapie nauczyciela na niemeldowaniu, będzie on ukarany, aż do wyrzucenia z pracy włącznie. Skuteczność meldowania będzie badało kuratorium. Celem ma być ujawnianie aktów przemocy w szkole.
Dlaczego do tej pory szkoły starały się ukrywać akty przemocy albo przestępstwa, do których w nich dochodziło? Przecież większość deklarowała wysiłki na rzecz zwiększania bezpieczeństwa, przyjmowała specjalne programy. Niektóre zakładały kamery po to właśnie, by takie incydenty rejestrować. (Na przykład we Wrocławiu w 2004 i 2005 r. monitoring założyło aż 41 szkół). Kłopot w tym, że potem szkoły są rozliczane z tych programów przez kuratoria w myśl zasady: im mniej złych praktyk sprawozda szkoła, tym lepiej wypadnie w rankingach.