1. Na pokazany w zeszłym tygodniu w telewizji film dokumentalny o Zbigniewie Herbercie cała Polska czekała w napięciu straszliwym. Dawno nie było, a może nawet w ogóle nigdy nie było utworu tak przed premierą wszelkimi sposobami pompowanego. Dzieło spowijała ekstatyczna fama owocu zakazanego, utworu przez określone i bardzo wpływowe kręgi represjonowanego. Nielicznym film był znany z tajnych, konspiracyjnych pokazów, co wzmagało stugębną plotkę. Prasa prawicowa na temat, a także w obronie „Obywatela poety” ogłosiła dziesiątki artykułów, publikowano zapisy ścieżki dźwiękowej, wybrane cytaty z tej ścieżki wybijano grubym drukiem. Ci, co uważali, że obraz jest nieudolny i niesprawiedliwy, co sprzeciwiali się jego telewizyjnej emisji, też swym sprzeciwem przysparzali mu sławetności. Kiedy w końcu do emisji doszło, dokonała się ona w glorii absolutnej: przed emisją przemówił ważny telewizyjny rzecznik, po emisji odbyła się dyskusja w studiu.
2. Czesław Miłosz ostatnią pojednawczą i przyjacielską rozmowę z Herbertem odbył przez telefon. Tytuł wiersza „O poezji z powodu telefonów po śmierci Herberta” ma przez to w sobie pewną tajemniczą i zarazem nieubłaganą logikę, którą dyktować może wyłącznie talent nieomylny. Herbert borykał się od czasu do czasu z nieomylnością talentu Miłosza? A jakże, borykał się, bardzo nieraz boleśnie się borykał, nie on jeden zresztą się borykał. Z wielkością Miłosza borykał się w rozpaczliwym stylu Herling-Grudziński, całkiem nie radził sobie z tą wielkością biedny Jerzy Andrzejewski, nie bez pewnej klasy radzi tu sobie Tadeusz Różewicz. Und so weiter. Nikczemny wymiar życia literackiego mam na myśli?