Po pierwsze: „(...) dzieło (Freuda) należy (...) z całą pewnością do obszaru nauki”. Z całą pewnością: nie. Psychoanaliza nie spełnia standardów nauk opisowych, gdyż jej relacje są zawsze jednostkowe i niepowtarzalne, w sumie nie dające podstaw do intersubiektywnej komunikacji. Nie spełnia też wymogów nauk empirycznych, gdyż pojęcie empiryczności funkcjonujące na jej terenie jest archaiczne, oznacza ono „postrzegalne zmysłowo” i w żadnym razie nie spełnia dyrektyw uzyskiwania danych obowiązujących na gruncie, na przykład, psychologii eksperymentalnej. Dlatego powiedziano kiedyś: „był ktoś taki, kto przeżył kompleks Edypa, nazywał się Freud”. Co więcej, autorki lokują psychoanalizę w obszarze sztuki, filozofii i nauki jednocześnie, co wskazuje na całkowite niezrozumienie pojęcia „nauka”. Tak samo rzecz się ma z przedefiniowaniem tego pojęcia z twierdzeniem, że psychoanaliza jest nauką, tylko inaczej określoną. Otóż jeśli odpowiednio zdefiniuję słowo „religia”, to jestem w stanie udowodnić, że jest ona nauką. Tylko po co?
Psychoanaliza „zajmuje się siłami psychologicznymi (chyba psychicznymi – P.S.) świadomymi i nieświadomymi, które wyznaczają funkcjonowanie psychiki”. Czym wobec tego różni się od psychologii empirycznej? Od pojęcia „nastawienia”, „uczenia samorzutnego”, „dysonansu poznawczego” i innych? Różnice są i to bardzo istotne, ale nie tu, gdzie widzą je autorki. Prawdą jest, że wielu klinicystów wysoko ceni sobie teorię psychoanalityczną. Ale równie wielu wybitnych filozofów i psychologów mniej lub bardziej radykalnie ją odrzuca. Oto niektóre nazwiska: C. Popper, A. Grünbaum, F.