Archiwum Polityki

Na zachód od Gniezna

Zarówno Niemcy jak i Polacy są nadmiernie zajęci swoimi własnymi sprawami i dlatego przegapiają kolejne okazje mądrego ułożenia wzajemnie korzystnych interesów. Symboliczne gesty nie wystarczą.

Od spotkania prezydentów siedmiu „krajów wojciechowych” z papieżem w czerwcu 1997 r. do ubiegłotygodniowych konsultacji polsko-niemieckich i wyjazdowego posiedzenia Sejmu tysiąclecie Zjazdu Gnieźnieńskiego było okazją do historycznego festiwalu. Rozszerzenie zachodniego chrześcijaństwa na wschód poprzez ustanowienie biskupstwa w Gnieźnie oraz uznanie przez cesarza polskiego księcia za przyjaciela i współpracownika cesarstwa zgrabnie nakładało się na dzisiejszy proces rozszerzania Unii Europejskiej na wschód. „Duch Gniezna” miał nadać blasku środkowej Europie, a ostatnio nieco kulejącym stosunkom polsko-niemieckim – nowego przyspieszenia. Czy nadał?

Gnieźnieńskie spotkanie premiera z kanclerzem oraz szefów kilku resortów wypadło w momencie, gdy w obu krajach dokonuje się nie tylko zmiana pokoleniowa, ale też polityka wewnętrzna dominuje nad zagraniczną. Co prawda, sformułowana dziesięć lat temu polsko-niemiecka wspólnota interesów nadal jest mocnym dźwigarem nie tylko wspólnego sąsiedztwa, ale i procesu wchodzenia Polski do struktur euroatlantyckich. Jednak pokolenie czterdziestolatków, które dochodzi do władzy w obu krajach, nie potrafiło jeszcze znaleźć nowego języka zarówno dla wspólnoty interesów, jak i dla wspólnoty wartości historycznych.

Dla centroprawicowej koalicji rządzącej w Polsce od 1997 r. klęska niemieckiej chadecji i odejście Helmuta Kohla były szokiem. Równocześnie, od „wojny papierowej” Sejmu z Bundestagiem w sprawie wypędzonych i mniejszości niemieckiej, uwagę opinii publicznej zajmowały wyłącznie remanenty wojennej przeszłości: roszczenia wypędzonych, odszkodowania dla byłych robotników przymusowych, zwrot dzieł sztuki.

Polityka 20.2000 (2245) z dnia 13.05.2000; Świat; s. 42
Reklama