W „Polityce” (nr 18) interesujący tekst Mai Wolny pt. „Śmierć rękopisów”. Autorka rozważa rozmaite konsekwencje, jakie dla literatury i dla sztuki pisarskiej wynikają z coraz powszechniej stosowanej technologii komputerowej. Ponieważ koleżanka Wolny zachowuje w swych wywodach należytą i chwalebną przytomność umysłu i głosząc śmierć rękopisów, nie ogłasza, na przykład, końca literatury – zdawałoby się nie ma o czym mówić, zwłaszcza że o definitywnej śmierci rękopisów też na razie nie ma mowy. „Nawet pisarze – powiada M.W. – którym wszak najbardziej powinno zależeć na pozostawieniu po sobie śladów atramentu, często przyznają się do tego, że zarzucili mozolną sztukę rękopiśmienną i swoje powieści tworzą wprost na komputerze”.
Otóż nie wydaje mi się, by pisarzowi z prawdziwego zdarzenia, specjalnie zależało na pozostawieniu po sobie jakichś atramentowych śladów, bohomazów – jemu raczej zależy na pozostawieniu po sobie porządnie napisanych książek, porządnie napisanych wszystko jedno czym: piórem, ołówkiem, na maszynie, na komputerze. O zarzucaniu mozołu rękopiśmiennego na rzecz rzekomej lotności komputerowej też szkoda gadać, to jest czysta utopia, tu jeden mozół zastąpiony zostaje innym mozołem, jedna technologia inną technologią, jedno narzędzie innym narzędziem. Oczywiście, pisanie na komputerze daje pewne niezaznawane uprzednio korzyści – możliwość nieustannego obcowania z coraz ściślej oczyszczonym tekstem uczy myślenia i ćwiczy w stylistycznej schludności.
Komputer powinien być zalecany tym zwłaszcza artystom słowa, którzy nie są przesadnie pewni o co im chodzi, mają skłonność do myślowego mętniactwa oraz do pożałowania godnej kwiecistości stylu.