Archiwum Polityki

Wielki Fryderyk

Wiadomo nie od dziś: wielu naszych współczesnych czułoby się lepiej w czasach minionych. Żeby daleko nie szukać: czy bazgracze murów z Narodowego Odrodzenia Polski nie powinni żyć w latach Falangi i blond wodza? Wtedy dopiero chłopaki mogłyby się wybić. Laga z wprawioną żyletką poręczniejsza od baseballowego kijaszka. No a poseł Michał Kamiński hasłujący „Polska dla Polaków”! On także pomylił epoki. Gdyby urodził się wcześniej, kto wie, może podawałby bibularz Panu Romanowi, wpatrzony w niego jak w obraz. Lustrator Nizieński miałby przyjemniejszą robotę, gdyby zawędrował w pełne humanizmu mroki Inkwizycji. Być Młotem na czarownice, czy to nie piękne zwieńczenie kariery? Poseł Niesiołowski... Z nim kłopot. W każdej epoce byłby reliktem przeszłości. Gdyby spotkał dinozaura, uznałby poczciwego dino za kryptokomucha. O typowej budowie aparatczyka: rozrośnięty korpus, mały łeb, mętne oczka.

W porządku. A ja, do jakiej rzeczywistości chciałbym się przenieść? To jest, przepraszam – już się przeniosłem, przemierzając sale Teatru Wielkiego. Znalazła w nich schronienie wystawa „Zawsze ten sam – Fryderyk Jarosy”. Talenty, gust, rzetelna wiedza twórców wystawy – Anny Mieszkowskiej, Izabeli Chełkowskiej, Andrzeja Kruczyńskiego – wspomaganych przez zespół Muzeum Teatralnego sprawiły, że oto odnajdujemy się w latach dwudziestych, latach trzydziestych. Uczestnicząc w inteligenckiej przygodzie, jaką był kabaret. Rozświetlony blaskiem gwiazd ówczesnej rozrywki. Zapowiadanych i nieraz wykreowanych przez Wielkiego Fryderyka. Urodzonego w Pradze w 1889 r., zmarłego w Londynie w 1960 r. Przez piętnaście lat Jarosy – pół-Węgier, pół-Austriak – uczył publiczność trudnej sztuki śmiechu. Jakoś nie bardzo przejmując się pomrukami, że Polska ma być dla Polaków, nie dla kosmopolitów i przybłędów.

Polityka 19.2000 (2244) z dnia 06.05.2000; Groński; s. 101
Reklama