Sześć lat temu, gdy Internet dopiero wyruszał na podbój świata, Umberto Eco prorokował: „Dawniej ktoś, kto musiał zająć się jakimś badaniem, szedł do biblioteki, znajdował dziesięć tytułów na dany temat i czytał; dzisiaj naciska klawisz swojego komputera, otrzymuje bibliografię złożoną z dziesięciu tysięcy tytułów, więc rezygnuje (albo, jeśli jest mądry, wyrzuca ją i wraca do biblioteki). (...) Sztuka dziesiątkowania stanie się jedną z dziedzin filozofii teoretycznej i moralnej”.
Bożek samego końca XX wieku, Internet, którego wielbi znacząca część populacji, traktuje swych wyznawców jak koloniści Murzynów: obdarza świecidełkami i perkalem w zamian za... chyba duszę. Fascynacja Internetem przybiera formy kultu – bo jak inaczej nazwać codzienne hołdy przed ołtarzykiem w elektroniczne ornamenty? Jak traktować rezygnację z indywidualności, wyrzekanie się kontaktów z żywym światem na rzecz obrazków i napisów na szkle monitora? Bożek ten wymaga stałej adoracji i ofiary z wielu godzin życia, zmiany myślenia i preferencji, pogardy dla pozainternetowej doczesności, fascynacji prowadzącej niemal do zaślepienia.
Polityka
18.2000
(2243) z dnia 29.04.2000;
Społeczeństwo;
s. 80