W PSL swoją pozycję dyskretnego wicelidera buduje wicemarszałek Sejmu, prawnik, Janusz Wojciechowski, były szef NIK. Stał się niemal oficjalnym rywalem prezesa Jarosława Kalinowskiego na zbliżającym się kongresie ludowców. Sprytnie wykorzystuje swoją szansę człowieka spoza układów. Stale krytykuje SLD, wciąż mówi o wyjściu PSL z rządu Leszka Millera. Zyskał Wojciechowski jako zwolennika wiecznego dysydenta w Stronnictwie, lubelskiego barona Zdzisława Podkańskiego (i jego ludzi), ale na znakomitej zasadzie – sam nie musi go jawnie popierać. Jest to korzystne, ponieważ narodowa, antyeuropejska frakcja Podkańskiego chociaż mocna, od lat nie może zyskać w PSL widocznej przewagi. Kalinowski z kolei wypowiada się o Wojciechowskim, zapewne z konieczności, z kurtuazją, a wicemarszałek nie musi – i tego nie robi – odpowiadać prezesowi tym samym. Lokuje się pośrodku i zbiera punkty na zasadzie nowości – jako ludowy intelektualista. Poza tym uchodzi za człowieka, który życzliwie patrzy na lokowanie partyjnych przyjaciół w rozmaitych państwowych instytucjach, co zawsze miało w PSL ogromne znaczenie. Ta misterna gra może się jednak w każdej chwili posypać. Ludowcy znani są z tego, że potrafią wystawiać na strzał jakiegoś pseudofaworyta, a potem nagle go porzucają. Wojciechowski będzie się jeszcze musiał dobrze gimnastykować, aby nie stać się kolejnym spalonym kandydatem na prezesa.