Archiwum Polityki

„Widzobranie”

Artykuł Krystyny Lubelskiej (POLITYKA 44/99) skłonił mnie do refleksji. Otóż gdyby na ich podstawie oceniać obecną twórczość muzyczną, nasunie się jednoznaczne stwierdzenie: rozpacz. Wpychane nam wytrwale do głowy muzyczne hity ze stacji takich jak Viva są robione według tej samej recepty, istnieje nawet optymalna ilość zwrotek i refrenów, aby przyciągnąć jak najwięcej słuchaczy. Mamy wolny rynek i proponowane nam jest to, co ma szansę najlepiej się sprzedać. Paradoks polega jednak na tym, że odbiorca, który nie zada sobie trudu, aby poszukać jakiejś alternatywy, nie ma nawet okazji zasmakować w muzyce innej niż tzw. popularnej. Żeby polubić np. jazz, trzeba móc go przecież gdzieś usłyszeć. W ten sposób ludzie skazani są niejako na nieszczęsną Vivę, co zwiększa jej oglądalność i przyczynia się do produkcji nowych superhitów. Doszło do tego, że przed co ambitniejszymi muzykami firmy fonograficzne zamykają drzwi, chyba że nagną oni swą muzykę w stronę komercyjnych trendów. A my w sklepach mimo pełnych półek mamy wybór jak za socjalizmu. Dla zrozpaczonych pozostaje ostatnia deska ratunku – Internet, gdzie artyści mogą swobodnie prezentować swoją twórczość i prowadzić sprzedaż wysyłkową kaset i płyt. Prawdziwy underground. Smutne, że w czasach wolności wypowiedzi wolność ta jest tak przez komercyjną dyktaturę ograniczana.

Sławomir Miętka, student II roku prawa Uniwersytetu Viadrina we Frankfurcie nad Odrą

Polityka 2.2000 (2227) z dnia 08.01.2000; Listy; s. 33
Reklama