Jan Dietrich Kühne z Bremy, lat 12, po raz pierwszy w życiu zobaczył z bliska prawdziwą krowę kilka dni temu, właśnie tutaj, w Zawadkach nad Biebrzą. Mało – zobaczył. On ją dotknął, pogłaskał. A kiedy Czarna, jak to tylko krowa potrafi, przyjaźnie i głęboko zajrzała mu w oczy, można powiedzieć – zakochał się.
Bladym świtem, gdy na łąki opada mgła i zapieje pierwszy kogut, Jan Dietrich z Bremy, jeszcze zaspany, biegnie do obory. Podsuwa Czarnej co smakowitsze kąski siana i czeka na Frau Ann, która zaraz będzie doić. Frau Ann, czyli Anna Majewska, jest właścicielką gospodarstwa agroturystycznego. Od kilku lat gości nie tylko Niemców, ale i Holendrów, Anglików, Belgów, a nawet Japończyków: – 70 proc. gości to zagraniczniacy – mówi.
Jazda obowiązkowa
Jeszcze 14 lat temu osobliwościami dzikiego wschodu były w Polsce puste sklepy, kolejki po benzynę, zróżnicowane ceny w hotelach: dla tubylców i (oczywiście wyższe) dla obcokrajowców, cuchnące, ale płatne toalety, opryskliwość i nieznajomość języków obcych personelu. O dreszczyk emocji przyprawiał sam fakt podróży do kraju komunistycznego. Wybaczyć więc można było wiele.
Przez dziesięciolecia turysta zagraniczny zwiedzał Polskę wedle stereotypu: Warszawa–Kraków–Wieliczka–Oświęcim–Zakopane. I z powrotem. Po 1980 r. – w bogatszym wariancie – doszło do tego Trójmiasto ze Stocznią Gdańską, kolebką Solidarności i pomnikiem ofiar Grudnia 1970 r. W ostatnich latach obowiązkowe jest obejrzenie willi Lecha Wałęsy przy ul. Polanki (pytania: co robi i z czego żyje były szef Solidarności?). Po wyborze Polaka na papieża trzeba też odwiedzić Wadowice. Po sukcesie filmu „Lista Schindlera” – pospacerować po krakowskim Kazimierzu.