Archiwum Polityki

Ten drugi

Polacy są niekiedy podobni do Francuzów. Oto było sobie we Francji, w latach sześćdziesiątych, dwóch słynnych cyklistów: Jacques Anquetil i Raymond Poulidor, którzy rywalizowali ze sobą zajadle. Problem w tym, że zawsze wygrywał Anquetil. Kogo więc pokochała płomiennie opinia publiczna – Poulidora oczywiście. Owszem, szczycono się Anquetilem, doceniano go nawet; łamy prasy wypełniał jednak wiecznie przegrany Poulidor.

Coś podobnego zauważyć można w Rzeczypospolitej po ostatnich wyborach prezydenckich. Wygrał je wprawdzie w imponującym stylu Aleksander Kwaśniewski, jednak środki masowego przekazu mają słodkie oczy tylko dla Andrzeja Olechowskiego. Olechowski to, Olechowski tamto... No właśnie – Olechowski co?

Olechowski zyskał ponad 18 proc. głosów. Jest to bez żadnych wątpliwości jego wielki sukces osobisty, w minimalnym jednak stopniu społeczny czy polityczny. Przy całej niekłamanej sympatii dla Andrzeja Olechowskiego przyjmuję zakład, że jest on polityczną efemerydą, której pięć minut zbliża się już ku końcowi. Kto głosował na niego? – Ludzie oczarowani jego osobowością i nienagannym stylem, wyborcy obawiający się zbyt miażdżącego zwycięstwa Kwaśniewskiego, zrażeni arogancją Krzaklewskiego, wreszcie znaczna część sierot po Unii Wolności. W sumie elektorat płynny, chwilowy, a przede wszystkim społecznie niezakorzeniony. Gdyby cokolwiek zagrażało wiktorii Kwaśniewskiego, znaczna część popierających Olechowskiego przesunęłaby się na lewo, gdyby prawica miała rozsądniejszą propozycję, odbyłby się ruch na prawo. I Olechowski musiałby ewoluować – albo na prawo, gdzie go nie chcą, albo na lewo – gdzie nie potrzebują.

Kandydat mówi o centrum. Nie on pierwszy. Centrową proklamowała się Unia Wolności, zanim nie znalazła się w populistycznych ramionach AWS.

Polityka 46.2000 (2271) z dnia 11.11.2000; Stomma; s. 106
Reklama