Archiwum Polityki

Papuga na rowerze

Rozmowa z dr. Janem Śmiełowskim, byłym dyrektorem poznańskiego ogrodu zoologicznego, a obecnie prezesem fundacji Biblioteka Ekologiczna w Poznaniu

Lubi pan zoo?

Od 13 roku życia wychowywałem się w zoo. Jestem z nim związany od prawie 40 lat. I nie widzę już sensu życia bez zoo, ale z uwzględnieniem wszystkich plusów i minusów. Ogrody zoologiczne mają zwolenników i przeciwników. Jako dyrektor przeżyłem akcje radykalnych ekologów, którzy na murach ogrodu pisali: zamknąć zoo, bo to więzienie.

A czy w polskim wydaniu zoo to nie jest więzienie?

I tak, i nie. Mamy w większości stare ogrody, takie jak poznański, budowane jeszcze w XIX w. Dla kogoś z Zachodu wyglądać to może jak żywy skansen. Nie zmienimy wielkości klatek i wybiegów, ale możemy zmienić ich obsadę.

Ma pan na myśli redukcję liczby zwierząt?

Tak, trzeba zmniejszyć ilość zwierząt na rzecz komfortu.

A po co właściwie w ogóle je trzymać?

Jeżeli co piąty mieszkaniec Ziemi raz w roku odwiedza ogród zoologiczny, to znaczy, że człowiek potrzebuje kontaktu z przyrodą.

Akurat w ogrodzie zoologicznym?

Tak, dlatego że to umożliwia kontakt bezpośredni. Są dziś dwa typy ogrodów: nowe, położone na dużych obszarach, gdzie czasem trudno zobaczyć zwierzę, i stare z mniejszymi pomieszczeniami. Okazuje się, że ludzie wolą te stare.

Ale przecież dzikie zwierzęta to nie eksponaty w galerii. Pytanie, czy one mają potrzebę kontaktu z człowiekiem?

Problemem naszego wieku jest zagrożenie wielu gatunków zwierząt wyginięciem. Jeżeli nie zrobimy hodowli zachowawczych, to pewnego dnia te gatunki znikną. Ostatni raport w tej sprawie mówi, że dziś najbardziej zagrożone są te gatunki, na które człowiek poluje w dżungli i sawannie, tzw. bushmeat. Pigmeje już nie polują dla własnych potrzeb, ale po to, by sprzedać mięso.

Polityka 45.2000 (2270) z dnia 04.11.2000; Społeczeństwo; s. 78
Reklama