Gabinety polityczne ministrów pojawiły się wraz z wejściem w życie reformy centrum administracyjnego państwa w styczniu 1997 r. i miały być pomysłem na oddzielenie pionu urzędniczego od politycznego w resortach. Ich istnienie wpisano w ustawę o Radzie Ministrów. Miały ułatwić odpartyjnienie administracji i budowę prawdziwej służby cywilnej. Model idealny miał wyglądać tak: struktura ministerstwa, kierowana przez dyrektora generalnego, jest stabilna i wolna od politycznych zawirowań. Minister nie rozpoczyna więc pracy w resorcie od wymiany dyrektorów departamentów, ale przyprowadza ze sobą gabinet polityczny, który podaje się do dymisji wraz z nim. Gabinet jest bezpośrednim zapleczem ministra, jest przez niego dowolnie kształtowany, sam nie ma żadnych uprawnień władczych wobec urzędników, ale wypracowuje założenia resortowej polityki.
Nie ma dziś żadnego dokumentu opisującego gabinet polityczny, określającego jego zadania. W jednym z rozporządzeń do ustawy o Radzie Ministrów pojawiają się tylko liczby: wicepremier może mieć 7 doradców, minister – 5, sekretarz stanu – 2, podsekretarz – 1. Czy jednak zespół doradców to to samo co gabinet polityczny? Gdy zabrakło precyzyjnego opisu, została praktyka. Praktyka zaś była dość prosta: do gabinetów politycznych zaliczono doradców, doradców społecznych, asystentów ministrów (dbających głównie o kalendarz), a także osoby, które wedle różnych, najczęściej partyjnych, protekcji należało przyjąć. Mamy więc dziś taką sytuację, że co ministerstwo, to inny rodzaj gabinetu politycznego. Minister Kazimierz Marcinkiewicz, szef doradców premiera, mówi, że dopiero teraz przygotowywany jest dokument (ma to być uchwała Rady Ministrów) precyzujący bliżej, czym są owe polityczne gabinety, bez których nie uda się zbudować prawdziwej służby cywilnej.