Gospodarka ma się coraz lepiej, liczba bezrobotnych cały czas spada. Niedawno prasa doniosła, że pracę w Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa znalazła także pani Gosiewska, małżonka ministra Gosiewskiego. W pracy tej odnosi zresztą duże i, trzeba powiedzieć, oczekiwane sukcesy, dlatego już po trzech miesiącach zatrudnienia bez fałszywej skromności poprosiła o awans i sporą podwyżkę. – Uważam, że zasłużyłam na to, bo jestem bardzo dobrze wykształcona. Chyba nawet lepiej niż mój mąż minister – ujawniła reporterowi „Dziennika”, nie imputując, mamy nadzieję, niczego.
Ponieważ pani Gosiewska jest głównym specjalistą w departamencie płatności bezpośrednich, jej prośba o zwiększenie płatności bezpośrednio wobec siebie nie może nikogo dziwić. Najwyższy czas odrzucić przestarzałe przysłowie o tym, że szewc bez butów chodzi. Tak czy inaczej, prośba pani Gosiewskiej została przyjęta z zadowoleniem. Choć nie przez wszystkich, gdyż – jak się okazało – podwyżka dla niej skonsumowała całą pulę pieniędzy, przewidzianą na podwyżki dla pozostałych pracowników departamentu. Mają oni o to żal, zresztą zupełnie niesłusznie, gdyż po pierwsze, nikt im nie zabrania pracować tak dobrze jak pani Gosiewska, a po drugie, jako fachowcy powinni znać żelazną zasadę panującą w dziedzinie płatności bezpośrednich. A jest ona taka, że kiedy bezpośrednie płatności wobec jednych rosną, wobec innych muszą spadać.
Złośliwi koledzy rozpowiadają, że błyskotliwa kariera pani Gosiewskiej oparta jest na protekcji i politycznej pozycji męża. Bzdura, przecież dobrze wiemy, że gdyby pani Gosiewska chciała wykorzystać potężne wpływy pana Gosiewskiego, mogłaby bez trudu zostać kierowniczką peronu we Włoszczowej, a nie pracownicą skromnej rządowej agencji.