Archiwum Polityki

Co dolega szpiegom

Rozmowa z Michaelem Hermanem, wieloletnim pracownikiem brytyjskich służb wywiadu

Padają zarzuty, że brytyjski rząd naciskał na wywiad, by podrasował raporty o zagrożeniu ze strony Iraku. W naszym kraju padały oskarżenia, że władza używała służb specjalnych do własnych celów politycznych. Jak zapobiec nadużywaniu władzy przez służby wywiadowcze?

Oczywiście wywiad powinien być oddzielony od procesów i decyzji politycznych. Ale to w praktyce strasznie trudne, bo wywiad musi być bardzo blisko tych, którzy tworzą politykę. Musi wiedzieć, czego chcą, i musi im dostarczyć tego, czego potrzebują. Musi więc istnieć dialog. Wreszcie wywiad ma prezentować informacje tak, aby wywrzeć wpływ na politykę. Innymi słowy, nie może on być jedynie akademicką instytucją, która zajmuje się pisaniem książek i mieć nadzieję, że ktoś je kiedyś przeczyta. Musi jednak być świadomy granicy, której nie powinien przekroczyć. Jego zadaniem jest przygotowanie jak najbardziej obiektywnej oceny sytuacji, a nie określanie, co należy zrobić. Choć wywiad może mieć własne opinie na ten temat, a nawet może dopasowywać dane do tego, co politycy chcieliby otrzymać.

Tak było w przypadku Iraku?

Jestem pewien, że rząd naciskał na przewodniczącego JIC (Joint Intelligence Committee, Połączony Komitet Wywiadowczy – organ kierujący pracą służb specjalnych), podpowiadając mu: przygotujcie wszystkie dowody i przedstawcie je w jak najbardziej przekonujący sposób. Do pewnego stopnia trzeba tak robić, ale nadchodzi moment, kiedy należy powiedzieć: „Nie, nie pójdę dalej”. Częścią etosu tej służby jest zasada, że podaje się rządowi zarówno złe, jak i dobre wiadomości. Jeżeli dowody na istnienie broni masowego rażenia w Iraku nie zostaną znalezione w odpowiednim czasie, dojdzie do wiwisekcji, której celem będzie ustalenie, czy wywiad uległ zbyt dużym wpływom ze strony polityków, czy po prostu źle ocenił sytuację.

Polityka 29.2003 (2410) z dnia 19.07.2003; Świat; s. 46
Reklama