Młodzi ludzie coraz chętniej sięgają po napoje energetyzujące. Statystycznie co sekundę gdzieś w Polsce rozlega się charakterystyczny syk otwieranej puszki. Zimny, mocno aromatyczny płyn zaczyna działać już kilka minut po wypiciu. Zawarte w nim kofeina i tauryna pobudzają mózg. Podnosi się ciśnienie krwi, serce pracuje szybciej i mocniej się kurczy. Do krwi uwalniana jest dopamina – związek chemiczny odpowiedzialny za odczuwanie przyjemności. Dzięki temu na kilka godzin znika uczucie senności i zmęczenia fizycznego. Człowiek czuje się rześki, gotowy do działania. Efekt przypomina więc stan po wypiciu mocnej kawy, jednak następuje szybciej i trwa dłużej. Napoje pobudzające można już kupić w każdym większym sklepie spożywczym. W 2002 r. Polacy wypili ich 52 mln puszek – dokładnie milion tygodniowo. Ponad połowa przypadła na osoby, które nie ukończyły 25 roku życia.
Kto ci da skrzyyydła
Światowa kariera napojów energetyzujących zaczęła się w 1984 r., kiedy austriacki przedsiębiorca Dietrich Mateschitz w wiosce u podnóża Alp założył fabrykę napoju Red Bull.
Sposób jego przygotowania podpatrzył w czasie swoich wyjazdów służbowych do Tajlandii, gdzie był częstym gościem jako przedstawiciel firmy produkującej pasty do zębów. Tam właśnie spróbował tajskiego odpowiednika Red Bulla – napoju o nazwie Krating Daeng (oznacza ona tyle co nacierający, wściekły byk). Sprzedawany w malutkich buteleczkach specyfik natychmiast stawiał na nogi zmęczonego podróżą Mateschitza. Nie zastanawiając się długo Austriak wszedł w spółkę z produkującym magiczny syrop przedsiębiorcą Chaleo Yoovidhyą i jego synem Chalermem. Przez ponad dwa lata pracowano nad napojem, aby odpowiadał gustom europejskich klientów. Małą szklaną buteleczkę zastąpiono wąską aluminiową puszką.