Dariusz Górecki już wie, że popełnił poważny błąd. Mówi, że dał się omotać hochsztaplerowi. Do 1997 r. mieszkał we Francji, miał tam własną firmę, wiodło mu się nieźle. Z powodów rodzinnych wrócił do Polski, zamieszkał w Częstochowie, tu przypadkiem poznał niejakiego Krzysztofa Tłeczka (nazwisko zmienione), który przedstawił się jako biznesmen. Zaproponował założenie we Francji spółki handlującej elektroniką. Mówił, że interes opłaci się, sam go jednak nie może firmować, Górecki jest niezbędny, bo ma francuską kartę stałego pobytu i zna tamten rynek. – I tak zostaliśmy wspólnikami – wspomina Górecki. W maju 1998 r. Tłeczek przywiózł do Paryża do składu celnego transport CD-romów o deklarowanej wartości 5 mln dol. Poinformował wspólnika, że posłużą do wymiany barterowej na inny towar. Górecki szybko zorientował się, że CD-romy są bezwartościowe i mają służyć oszustwu – prawdopodobnie wyłudzeniu w Polsce podatku VAT. – Powiedziałem Tłeczkowi, że ja w tym uczestniczyć nie będę – relacjonuje Górecki. – Wtedy z miłego faceta zmienił się w zimnego drania. Zaczął grozić, mówił, że to nie moja sprawa, mam wykonywać polecenia, bo inaczej wdepnę w kłopoty.
Górecki niebawem przekonał się, że faktycznie wdepnął w poważne kłopoty. Tłeczek szantażował go, domagał się zwrotu fikcyjnego długu, który bez przerwy narastał, aż do wysokości pół miliona złotych. Kiedyś Tłeczek pobił Góreckiego, innym razem nasłał goryla, który miał połamać mu nogi. – Na szczęście facet miał łeb handlowy, powiedział, że sprawę można załatwić polubownie, dam mu 2 tys. zł i sam sobie wsadzę nogę w gips – opowiada. – Przez dwa tygodnie chodziłem z tym gipsem.
We wrześniu 1999 r. po Góreckiego przyjeżdża policja, trafia do aresztu pod zarzutem eksportu do Francji CD-romów i próby wyłudzenia VAT.