Archiwum Polityki

Aniołek bez polotu

Od siódmego, a może od ósmego roku serdecznie nie cierpię świąt Bożego Narodzenia i wreszcie, po bez mała półwieczu, postanowiłem to zmienić. Postanowiłem przyjąć dobro, zaakceptować rytuał i wyznać traumy. Postanowiłem do serca dać dostęp radości. Postanowiłem wszystkim dobrze życzyć, wszystkim wybaczyć i wszystkich prosić o wybaczenie. A też podzielić się doświadczeniem nawróconego na wigilijną euforię odludka i sceptyka i tym, co dalej tkwią w niechęci, udzielić paru podstawowych rad: jak mianowicie przeżyć święta i nikogo z rodziny przy tej okazji nie zabić.

Nie jest to zadanie łatwe, ponieważ urazy bywają głębokie, a niechęci twarde. Mój uraz jest głęboki jak morze i twardy jak kamień. Od siódmego, a może od ósmego roku życia, od mianowicie czasu, kiedy aniołek przyniósł mi w prezencie i położył pod choinką finezyjnie zapakowaną szynkę konserwową, serdecznie nie cierpię świąt Bożego Narodzenia. (Nie jest to – ma się rozumieć – jedyny powód i jedyna trauma, dziś jednak tylko o tej jednej opowiadam). Szynka była tak zapakowana, że byłem pewien: w tym pudełku, pod tym zdobnym w gwiazdki papierem, pod tą karminowo-złotą wstążką z pewnością jest autko na baterie.

Przez następne dziesięciolecia życie nie szczędziło mi zawodów, rozczarowań, upokorzeń i przykrych niespodzianek. Przez następne dziesięciolecia w tysiącach sytuacji głupie miewałem miny, ale tak głupiej miny, jaką miałem, wydobywszy z pachnącej jedliną paczki – zamiast autka na baterie – owalną puszkę z napisem Polish Ham – nie miałem w życiu nigdy.

Grozę sytuacji potęgował fakt, że wszyscy przy stole mi tej puszki zazdrościli, wszyscy się na tę puszkę łakomie gapili i wszyscy mi wmawiali, że dostałem coś niebywałego, coś wyjątkowego, coś zupełnie nieosiągalnego.

Polityka 51.2005 (2535) z dnia 24.12.2005; Pilch; s. 153
Reklama