Ruch z wystawieniem pań w Warszawie co bardziej złośliwi łączą z trwającą od kilku tygodni kampanią Donalda Tuska, mającą przypomnieć zdezorientowanym wyborcom, kto jest w Platformie szefem. Kobiety mają też ocieplić wizerunek partii, tak by przestał się kojarzyć wyłącznie z zimnym, coraz bardziej inkwizytorskim spojrzeniem Jana Rokity. A oprócz tego uzdrowić atmosferę wokół stołecznej PO, oskarżanej o nepotyzm i nieczyste układy z lokalnymi biznesmenami.
Świeżo upieczone partnerki do niedawna miały ze sobą tylko sporadyczny oficjalny kontakt. Odkąd Hanna Gronkiewicz-Waltz, była wiceprezes EBOR i prezes NBP, została pełnomocnikiem zarządu regionalnego do spraw Warszawy, a Zyta Gilowska przedstawicielem władz partii nadzorującym sytuację w stolicy, ze zdumieniem znajdują kolejne podobieństwa. Oprócz poglądów politycznych, religijności, drogi zawodowej i złej dykcji, łączy je stosunek do rodziny: – Obie jesteśmy wieloletnimi mężatkami, nasi mężowie są inżynierami, wychowywałyśmy dzieci w tym samym czasie, teraz jesteśmy szczęśliwe z powodu swoich wnuków – opowiada Gilowska. Hanna Gronkiewicz-Waltz 8 miesięcy temu doczekała się Stefka, Zyta Gilowska od siedmiu miesięcy ma wnuczkę Aleksandrę. Ale cieszy się nią najwyżej raz na dwa tygodnie. W międzyczasie z prędkością światła przemieszcza się na kolejne spotkania polityczne.
Hanna Gronkiewicz-Waltz po powrocie z Londynu dopiero się rozpędza. Na spotkanie zaprasza do domu w Międzylesiu, przyjmuje ubrana w domowe dżinsy i sweter. Rozluźniona, swobodna. Ale pozory nie powinny mylić – pistolet startowy wystrzelił, tempo narasta.
Życiorysy równoległe
Już w pierwszych dniach pracy Hanny Gronkiewicz-Waltz jako pełnomocnika ruszyła gorąca linia między nią a partyjną koleżanką.